Tekst ukazał się w portalu czasopisma Res Publica Nova: https://publica.pl/teksty/mierzynska-peknieta-polska-czego-moze-nauczyc-nas-polska-wschodnia-67521.html 

Anna Mierzyńska

Czas przyjąć do wiadomości, że w Polsce żyją ludzie o różnych poglądach. Fundamenty demokracji to nie tylko wolny wybór i szanowanie głosu każdego wyborcy (czy na pewno się tym wykazujemy?), ale też umiejętność toczenia publicznego sporu oraz przekonywania innych do swoich propozycji. 

W samym środku Polski Wschodniej, na południowym krańcu województwa podlaskiego, przy granicy z województwem lubelskim, leży mała, wiejska, nadbużańska gmina Mielnik. Jest jedną z czterech w Polsce, w których wynik w drugiej turze wyborów prezydenckich okazał się remisowy. W jednej z trzech istniejących tam komisji wyborczych, w Wilamowie, 125 osób zagłosowało za Andrzejem Dudą, 124 – za Rafałem Trzaskowskim. Wybory się skończyły, ludzie wrócili do domów, żeby dalej, jak od lat, żyć razem w tej samej wsi. Nie wpadli na pomysł, by się odłączyć, podzielić, postawić mur przez środek wioski, wyrzucić z niej głosujących inaczej (jakby nawet, to których?) czy zacząć bojkotować się wzajemnie.

Innym jednak przychodziły do głowy tego rodzaju pomysły, gdy okazało się, że wynik wyborów prezydenckich po raz kolejny jest niekorzystny dla opozycji – chociaż tak niewiele brakowało, chociaż frekwencja była naprawdę wysoka i każdy z kandydatów zebrał ponad 10 mln głosów. Wyborców głosujących na kandydata PiS znów było więcej. Frustrujące. Jak bardzo, można było wyczytać z wpisów, które pojawiły się w mediach społecznościowych.

„Nieroby ze wschodu” albo „prawdziwi Polacy”

12 lipca, godz. 23, politolog Marek Migalski na Twitterze: „Mówię Wam, podzielmy Polskę. Będziemy mieli ich dwie. I nikt nie będzie musiał mieszkać z ludźmi, u których podejrzewa brak serca i mózgu”. Pięć minut wcześniej na Facebooku jeden z najbardziej znanych polskich humanistów (potem usunął wpis, dlatego nie podaję jego nazwiska): „Nie widzę innej możliwości. Musimy podzielić Polskę wzdłuż Wisły. Tak jak dawne RFN i NRD. Duda niech bierze NRD. Ja chcę żyć w RFN. Jeśli wygra Duda, rezygnuję z obywatelstwa polskiego”.

Podobnie reagowali anonimowi internauci. Franek: „Miałem pojechać w Bieszczady. Nic z tego! Nie zostawię swojej kasy w bolszewickim PiSlamie. Wybieram polskie Karkonosze!”. Edyta: „Czy my nie możemy podzielić się jak przed laty Czechosłowacja? Przecież jesteśmy państwem dwóch narodów”. Dołączyła mapkę z „Gazety Wyborczej”, na której widać, który kandydat wygrał w którym województwie. Aleksandra: „To może podzielmy ten kraj zgodnie na pół. Skoro dla wschodu i tak jesteśmy najgorszymi Niemcami, to nie powinni płakać”. Iwona: „Podzielmy ten kraj – jako Korea Płn i Płd i będzie spokój – wilk syty i owca cała. Po co się z idiotami w kółko bić?”. Monika: „Podzielmy Polskę na dwa niezależne kraje, niech nieroby ze wschodu sami na siebie pracują”. Aldona: „Właśnie anulowałam gigantyczne zamówienie dla jednej z firm z Podkarpacia. Spr. wszystkich swoich kontrahentów. Nie będę napychać im portfeli” (pisownia oryg. – przyp. red.).

 
  

Tydzień po wyborach paliwa do dyskusji dolewa prezes Jarosław Kaczyński. W wywiadzie dla radiowej Jedynki mówi: „Jeśli ktoś uważa, że warto być Polakiem, to musi stać po stronie, która broni tradycyjnych wartości i chce przebudowywać naszą rzeczywistość, żeby była bardziej sprawiedliwa. Żeby to wszystko, co się wokół nas dzieje, było prowadzone w sposób sprawiedliwy i sprawny”. „Prawdziwi Polacy” czują dumę, że znów zwyciężyli i też dają temu wyraz w sieci. „Prawdziwi Polacy wyzywani od „wieśniaków bez szkoły” poradzili sobie z niemieckimi mediami, styropianowymi autorytetami i z pożal się Boże celebrytami” – pisze na Twitterze @tylko_prawda.

Wybory się co prawda skończyły, ale emocje nie chcą opaść, a frustracja jeszcze pogłębia podział, który przecież jest oczywisty w czasie kampanii wyborczej (ta z natury rzeczy polaryzuje i wyostrza różnice), ale tym razem jest o tyle niepokojący, że opiera się na stereotypach i uogólnieniach, które coraz szersze grono ludzi uważa za prawdę. Te po stronie opozycyjnej najbardziej uderzają w Polskę Wschodnią. Przede wszystkim dostaje się Podkarpackiemu, gdzie – patrząc regionalnie – poparcie dla Andrzeja Dudy było najwyższe. Pojawiają się głosy namawiające nie tylko do podzielenia kraju czy bojkotu firm z tych regionów, ale też do przyłączenia Lubelskiego i Podkarpackiego do Ukrainy (tak brzmiała treść petycji zamieszczonej na jednym z portali).

Polska Wschodnia wcale nie jednorodna

Jak zawsze, kiedy eskalują negatywne emocje, ludzie czują się bezpieczniej, budując sobie czarno-biały obraz świata. To porządkuje, pozwala ogarnąć chaos. Dzięki takiemu obrazowi wiadomo, gdzie wróg, a gdzie przyjaciel; gdzie dobrzy, a gdzie źli; dokąd pójść i z kim się zmierzyć. Ten sam mechanizm działa zarówno wśród zwolenników PiS, jak i wśród zwolenników opozycji. Obie strony radzą sobie ze swoimi emocjami poprzez kategoryzowanie świata, w którym funkcjonują. Według jednych w Polsce żyją dwie grupy: prawdziwi Polacy (oczywiście katolicy) i – chyba tak ich trzeba nazwać – „unijni Niemcy”, wierzący w LGBT i Unię Europejską. To kwintesencja współczesnego zła w rozumieniu polskiej populistycznej prawicy. Według drugichsą dwie Polski: dobra, europejska i postępowa Polska Zachodnia – oraz zła, kołtuńska, zacofana Polska Wschodnia.

Sposób widzenia świata zwolenników PiS od 2015 r. opisywano już wielokrotnie. Przyjrzyjmy się więc tym razem wizji Polski według zwolenników opozycji, oczywiście ze świadomością, że nie jest to wizja podzielana przez wszystkich opozycjonistów. Jednak, w podobnej formie, pojawia się po każdych wyborach. Zderzmy ją z faktami, choćby na temat wyników w wyborach prezydenckich.

W trzech wschodnich województwach (podlaskim, lubelskim i podkarpackim) na Rafała Trzaskowskiego zagłosowało ponad 923 tys. wyborców. Niewiele głosów zabrakło do okrągłego miliona. To blisko jedna trzecia wszystkich tam głosujących. Wystarczy ta jedna liczba, by zobaczyć, że myślenie o jednorodnej światopoglądowo (propisowskiej) Polsce Wschodniej jest nieprawdziwe (jak się później okaże, podobnie jest z Polską po lewej stronie Wisły). Prawdą jest natomiast, że w województwach wschodnich PiS ma swoje bastiony, czyli powiaty czy gminy, w których zdobywa bardzo wysokie poparcie. Andrzej Duda chyba najwyższy procentowo wynik uzyskał w niewielkiej lubelskiej gminie Godziszów, zdobywając 95 proc. głosów. Zagłosowało na niego 3,5 tys. osób, a na Trzaskowskiego – zaledwie 175.

Wyobraźmy teraz sobie, że żyjemy w gminie, w której przytłaczająca większość ma inne niż my poglądy. Mówią o tym w domach, podczas spotkań na ulicy, w sklepie, w kościele. Mimo to 175 osób decyduje się zagłosować po swojemu. To duża rzecz – nie ulec presji większości w takiej sytuacji. Wymaga odwagi i umiejętności znoszenia swego rodzaju osamotnienia.

Mimo to, po ogłoszeniu wyników wyborów, także te osoby mogły przeczytać o sobie (jako o mieszkańcach Lubelskiego), że: powinny zostać przyłączone do Ukrainy, stać się drugim NRD, Koreą Północną, że są idiotami, PiSlamem, a nawet, że podejrzewa się u nich brak serca i mózgu. Bo mieszkają w Polsce Wschodniej.

Geograficzne oskarżenia zniekształcają rzeczywistość

Spójrzmy dalej. W Lublinie wygrał Trzaskowski (51,2 proc.). W niewielkiej lubelskiej Włodawie Duda zdobył zaledwie 31 głosów więcej od Trzaskowskiego (każdy z nich dostał ponad 3,4 tys. głosów). Na Podkarpaciu, w samym sercu Bieszczad, do których w ramach powyborczego bojkotu nie zamierza jechać Franek, by nie zostawiać „swojej kasy w bolszewickim PiSlamie”, w dwóch górskich gminach – Cisnej i Lutowiskach – też wygrał Rafał Trzaskowski. W Cisnej dostał aż 70,8 proc. głosów, w Lutowiskach – 58 proc. Żeby polska mozaika była jeszcze bardziej skomplikowana: w sąsiadującej z Cisną gminie Baligród to Duda zdobył 67 proc. głosów. Lutowiska sąsiadują z gminą Czarna – i wygrał tam Duda. W Tarnobrzegu większość zdobył urzędujący prezydent, ale różnica między nim a Trzaskowskim wyniosła zaledwie niecałe 900 głosów.

W Podlaskiem jeszcze większe zróżnicowanie. Rafał Trzaskowski wygrał tu nie tylko w stolicy województwa, Białymstoku (z którego właśnie piszę ten artykuł), ale również w gminach: Białowieża, miasto Hajnówka, Czyże, Orla, mieście Bielsk Podlaski, Gródek, Supraśl, Michałowo, Puńsk, mieście Sejny. Ale są też podlaskie gminy, w których tradycyjnie już kandydat PiS zdobył bardzo wysokie poparcie: Kulesze Kościelne – 92,7 proc., Kobylin-Borzymy – 90,7 proc., Przytuły – 91 proc.

Widać wyraźnie, że geograficzne argumenty o złej, bo pisowskiej, Polsce Wschodniej to skrajne uproszczenie. Na tym nie koniec – fałsz tego uproszczenia nie polega tylko na tym, że rysując obraz „dwóch Polsk”, pomija się zwolenników opozycji ze wschodnich regionów. Przyjrzyjmy się kilku wynikom z Polski środkowej i zachodniej. Choćby województwo śląskie: w Katowicach wygrał Rafał Trzaskowski (61,5 proc.), ale w sąsiadującym z nimi powiecie bieruńsko-lędzińskim – Andrzej Duda (62,4 proc.). W Częstochowie większość zdobył Trzaskowski – 55,6 proc, ale już w powiecie częstochowskim – Duda (58,7 proc.). W tym powiecie jest gmina Lelów, gdzie Dudę poparło 73 proc. wyborców, i gmina Blachownia, gdzie z kolei na Trzaskowskiego zagłosowało 53,7 proc.

Pomorskie: w Gdyni i Gdańsku kandydat KO zdobył 70 proc. głosów, ale już w sąsiadującym z nimi powiecie kartuskim – przegrał z urzędującym prezydentem (Duda dostał tu 53,2 proc. głosów). I tu też mamy dwie gminy, które są swoimi politycznymi odbiciami: Żukowo, gdzie zwyciężył Trzaskowski (60 proc.), i Sierakowice, które w 71 proc. poparły Dudę. Dolnośląskie: w Karpaczu (powiat jeleniogórski) Trzaskowski zdobył aż 72 proc. poparcia. Ale w leżącej w tym samym województwie gminie Chocianów to Andrzej Duda dostał 68 proc. głosów. Takie przykłady można mnożyć.

Jak chcieliby więc podzielić Polskę ci, którzy nawołują do takiego podziału? Gdzie zamierzają wytyczyć granicę i czemu na Wiśle (ten pomysł pojawia się najczęściej) – bo najłatwiej? Gdyby takie pomysły potraktować poważnie, trzeba by uznać, że niezbędne będą przesiedlenia, zapewne przymusowe, żeby w jednej „Polsce” zostawić głosujących na opozycję, a w drugiej – na PiS. Ciekawe zresztą, co by się działo dalej – wśród popierających Trzaskowskiego trudno o jednorodność światopoglądową, w drugiej turze poparli go przecież sympatycy różnych partii i kandydatów. Trzeba by więc dzielić dalej? Na państwa partyjne, dobre o tyle, że wyniki wyborów nie naruszą dobrego samopoczucia obywateli?

Tęsknota za państwem jednorodnym

Sprowadzam sprawę do poziomu absurdu – ale tylko pozornie. Bo przecież z historii znamy przesuwanie granic, przymusowe przesiedlenia, wywózki. Znają je doskonale mieszkańcy Polski po obu stronach Wisły, ale może na Wschodzie bardziej się o tym pamięta? Bieżeństwo podczas pierwszej wojny światowej, czyli ucieczka z zachodnich terytoriów ówczesnego Imperium Rosyjskiego (a więc właśnie z polskich Kresów Wschodnich) po przerwaniu linii frontu przez wojska niemieckie, w głąb Rosji, to doświadczenie 2–3 milionów mieszkańców tych ziem. W czasie II wojny światowej – masowe wywózki na Sybir. Stosowane w zaborze rosyjskim już od rozbiorów, w latach wojennych dotknęły ok. 400 tys. ludzi. A potem jeszcze wyznaczanie granicy i związane z tym przesiedlenia, trwające do 1948 r., i druga fala przesiedleń mieszkańców Kresów Wschodnich, w połowie lat 50.

O wysiedleniach ze względu na nową granicę pamiętają pewnie jeszcze wyborcy z mielnickiego Wilamowa, skąd tylko 4,5 km do granicy polsko-białoruskiej, wcześniej polsko-radzieckiej. Do wsi Tokary 4 km, którą po II wojnie światowej graniczna linia Curzona podzieliła dokładnie na pół. Po polskiej stronie został katolicki kościół, po radzieckiej – cerkiew i cmentarz. Zostali krewni, przyjaciele, sąsiedzi – od zamknięcia granicy w 1948 r. mogli się spotykać tylko raz w roku. Tych, którzy uważali się za Polaków, przesiedlano na polską stronę. Prawosławnych – na radziecką. Na siłę, nie było wyboru. Zostawiali swoje gospodarstwa i musieli zaczynać życie od początku, w obcych domach, na obcych polach – tylko dlatego, że ich własna ziemia nagle znalazła się po niewłaściwej stronie granicy. Państwowe władze po obu stronach dbały o jednorodność – narodową, religijną. Na jej podstawie przydzielały miejsca zamieszkania. Prawosławne rodziny, które później żyły jednak w polskich Tokarach, to te, które cudem prawie zdołały wrócić z ZSRR – podczas długoletniego bałaganu panującego na granicy czasami się udawało.

Dziś niektórzy zwolennicy PiS, ale też niektórzy zwolennicy demokratycznej (sic!) opozycji w Polsce, wyrażają tęsknotę za państwem jednorodnym. Dzielenie państwa wydaje się im najprostsze: skoro podział polityczny jest faktem, niech się jeszcze pogłębi, niech znikną ci, którzy mają inne poglądy. To wydaje się takie łatwe, a powyborcze mapy regionalne ilustrują ten pomysł doskonale.

Psychologicznie pokazuje to, jak silne jest pragnienie, by usunąć sprzed swoich oczu „innego”. W przypadku opozycji tym „innym” jest „pisowiec”. Najlepiej, żeby „pisowców” nie było wcale, wtedy świat byłby komfortowy. Nie trzeba by się zastanawiać, dlaczego „inni” nie chcą poprzeć ważnych dla opozycji wartości, ani dlaczego ich obecność tak bardzo drażni.

Zauważmy przy tym, że jednym z powodów popierania PiS też jest chęć pozbycia się „innych”, tyle że „innymi” byli najpierw uchodźcy, a teraz „ideologia LGBT” i coraz częściej unijni „neomarksiści”. Podobne dla obu stron motywacje stoją również za dzieleniem Polski: na prawdziwych Polaków i „unijnych Niemców”, czyli na Polskę demokratyczną i pisowską. Podobne przyczyny ma też wzajemne okazywanie sobie pogardy.

Może więc wcale nie różnimy się tak bardzo od siebie, skoro działają na nas te same mechanizmy? I może właśnie to podobieństwo jest czymś, do czego najtrudniej jest się przyznać?

Czego uczy nas Polska Wschodnia?

Paradoksalnie to właśnie w Polsce Wschodniej najłatwiej jest się nauczyć, jak żyć z takimi różnicami. Ot, choćby tak, jak w mielnickim Wilamowie. Albo w gminach Puńsk czy Orla, gdzie na tablicach informacyjnych widnieją nazwy miejscowości w dwóch językach. Albo w Bieszczadach, gdzie poglądy polityczne różnią, ale gdy przychodzi powódź i trzeba działać razem, zostawia się sprawy polityczne daleko z tyłu, bo chodzi o kwestie najważniejsze: życie, ochronę domów, zwierząt, plonów. Państwo jest za daleko, by zdążyło pomóc – liczą się więc sąsiedzi.

To właśnie tutaj z różnicami tożsamościowymi żyje się na co dzień: obchodząc święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy dwa razy (u katolików i prawosławnych są one w innych terminach), szanując święta wyznających islam Tatarów (mieszkają na Podlasiu); akceptując mieszane małżeństwa (katolików, prawosławnych, grekokatolików) czy szkoły z białoruskim lub ukraińskim językiem nauczania. O taką akceptację nie zawsze jest łatwo, czasem pojawiają się konflikty, ale po jakimś czasie każda sytuacja staje się oswojona, tutejsza, a więc – niegroźna.

Zamiast proponować podział państwa z powodów politycznych, czas przyjąć do wiadomości, że w Polsce żyją ludzie o różnych poglądach. Fundamenty demokracji to nie tylko wolny wybór i szanowanie głosu każdego wyborcy (czy na pewno się tym wykazujemy?), ale też umiejętność toczenia publicznego sporu oraz przekonywania innych do swoich propozycji. Być może w tym tkwi niezwykła mądrość demokracji, że konfrontując ludzi o różnych poglądach, wymusza proces uczenia się tego, jak żyć z „innymi”. Przecież to właśnie światopoglądowa, pokojowa konfrontacja prowadzi do społecznego rozwoju, wzrostu aktywności obywatelskiej, wypracowania priorytetów i reguł wzajemnego współistnienia. Jest tylko jeden warunek – musi być prowadzona w sposób mądry. Nie populistyczny czy nacjonalistyczny. I o to walczmy. To jest rola, napisana w demokracji dla demokratycznych partii i ruchów obywatelskich. Może w trwającym kryzysie państwa właśnie tej lekcji jeszcze nie zdołaliśmy przyswoić: jak mądrze konfrontować się z tymi, którzy myślą inaczej.

Anna Mierzyńskaspecjalizuje się w marketingu sektora publicznego, kreowaniu wizerunku, PR-e  i mediach społecznościowych. Prowadzi blog poświęcony tematyce kreowania wizerunku w sieci oraz analizom zjawisk społecznych w sieci: https://mierzynska.marketing/. Bada również zjawiska społeczne w mediach społecznościowych.  Działa marketingowo na rzecz instytucji publicznych, uczelni wyższych i  organizacji pozarządowych. W swej karierze realizowała kampanie wyborcze, planowała strategie wizerunkowe i przekazowe w mediach tradycyjnych i społecznościowych, odpowiadała za kontakty z mediami.