Sławomir Doburzyński

Stawkę w grze o interpretację i rozwiązanie kryzysu na granicy z Białorusią stanowi także to, czy potrafimy ocalić i wzmocnić bałtycki wymiar polityki Unii Europejskiej.

Kryzys polityczny, migracyjny i ekonomiczny związany z sytuacją w Afganistanie i Syrii przybiera i będzie przybierać wciąż nowe postaci. Ani jego przyczyny, ani interesy zaangażowanych w różny sposób sił szybko nie stracą na znaczeniu. Można raczej spodziewać się rozprzestrzeniania zasięgu niekorzystnych zjawisk. Według marcowego raportu Międzynarodowego Ruch Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca w ciągu wcześniejszego półrocza – od września ubiegłego roku – miejsce zamieszkania musiało zmienić 10 milionów ludzi. O nagłym opuszczeniu Afganistanu przez Amerykanów ze wszystkimi tego konsekwencjami nie było jeszcze wówczas mowy. Nowe dane Banku Światowego mówią o tym, że z powodu nasilających się zmian klimatycznych do 2050 roku około 216 milionów osób może opuścić miejsce swojego zamieszkania. W największym stopniu dotknie to Afryki i Azji, skąd już obecnie ścieżki migracji prowadzą do Europy.

Inaczej niż przed pięciu laty państwa frontowe Unii Europejskiej zmagające się z falami uchodźców nie są zlokalizowane jedynie w basenie Morza Bałtyckiego. Z wiadomych powodów obecnie uwaga opinii publicznej skierowana jest na wschodnią granicę Unii, w szczególności na Polskę. Nie zmienia to postaci rzeczy, że właśnie śródziemnomorskie brzegi są „naturalnym” celem przybyszów z Afryki czy też tranzytu przez Turcję i Bliski Wschód. Nie ma wątpliwości, że prędzej czy później także w tamtym rejonie presja się nasili.

Unijne kraje południa Europy mają tego pełną świadomość. Francja od dawna jest patronem starań o przeniesienie punktu ciężkości uwagi i wysiłków Wspólnoty na południową flankę, w czym miniony i spodziewane kolejne napięcia na tle nasilonej migracji stanowią jeden z kluczowych, ale nie jedyny motyw. Prawdziwą stawkę stanowi trwałe przemodelowanie priorytetów, aktywizacja współpracy z państwami Afryki, odbudowa i wzmocnienie relacji ekonomicznych i społecznych sięgających korzeniami (zazwyczaj wstydliwymi) epoki kolonialnej. Koresponduje to z francuską polityką w Sahelu, jej decyzjami oscylującymi między chęcią zakończeniu operacji Barkhane (skierunkowanej przeciwko grupom terrorystycznym), a wolą wywierania dalszego wpływu na poczynania kontynentalnych sojuszników i oponentów. Obszar dawnego francuskiego imperium, współcześnie obejmującego  Niger, Burkina Faso, Czad i Mauretanię, to zamieszkany przez przeszło 40 mln osób, ale większy od Unii Europejskiej obszar 5 milionów km2. Z innych powodów w tym samym kierunku zerkają Włochy i Hiszpania, co czyni orientację śródziemnomorską żywą i aktualną w unijnej polityce.

Jak już zauważaliśmy na tych łamach Unia bardziej zainteresowana i zaangażowana na Południu będzie mniej zdolna do efektywnego zarządzania interesami w rejonie Morza Bałtyckiego. Tym trudniej będzie też o zgodne definiowanie tego, co ten interes stanowi i kto się mu sprzeciwia. Z polskiej perspektywy mało ryzykowna jest więc teza, że choćby Rosji powinno zależeć na tym, aby Europa Zachodnia interesowała się kolejnymi odsłonami epopei migracyjnej na wybrzeżach Grecji i Włoch i odwracała wzrok od republik bałtyckich, a może nawet Polski i Finlandii. Trudniej będzie Moskwie odepchnąć konkurenta od rywalizacji o wpływy w Arktyce, ale w grze na wielu frontach zamrożenie europejskiej strategii bałtyckiej może się Rosji opłacać. W tej optyce ważne jest, aby Niemcy jako siła dominująca i wpływająca na rozłożenie wspólnotowych akcentów skupiała się na własnych korzyściach związanych z bezpieczeństwem energetycznym.

Rozumiejąc interesy śródziemnomorskich partnerów trzeba patrzeć Rosji na ręce i nie tylko z jej powodu, ale też w duchu pozytywnego przekazu budować wizję znaczenia bałtyckiego obszaru społecznego i ekonomicznego. To ważny trop w definiowaniu obecnego charakteru i konsekwencji kryzysu na polsko – białoruskiej granicy, ale też antycypowania dalszego przebiegu wydarzeń. Europa i w jej ramach Polska będą silne i skuteczne tylko wtedy, gdy i one potrafią rozgrywać swoje partie równocześnie na kilku frontach. Czy tego chcemy czy nie, ten nasz nie kończy się w wąskim przygranicznym pasie. Jeśli chcemy dociążyć się potencjałem Unii Europejskiej, a tym bardziej NATO, to musimy dbać o jego szerszy, bałtycki wymiar. Tak też należy interpretować i opowiadać bieżący przebieg wypadków.