Tekst ukazał się w portalu Klubu Jagiellońskiego: https://klubjagiellonski.pl/2021/03/22/psucie-krajobrazu-to-duzo-wiecej-niz-wiezowce-na-plazy-w-miedzyzdrojach/

Marek Grąbczewski

Dwa potężne, ponad stumetrowe wieżowce z błyszczącego szkła wznoszą się pośród zalesionych wydm, górując nad malowniczą plażą w Międzyzdrojach. Poza takimi widowiskowymi, jednostkowymi przypadkami, w których pojawiają się w miarę zgodne głosy krytyki niszczenia krajobrazu, temat ten pozostaje w zasadzie nieobecny. Oprócz kontrowersyjnych, ale z zasady jednostkowych inwestycji, borykamy się bowiem także z tylko pozornie prozaicznymi, ale przez skalę występowania – znacząco bardziej degradującymi krajobraz zjawiskami.

Obraz dwóch stumetrowych szklanych wież w Międzyzdrojach przyciągnął uwagę mediów i oburzył opinię publiczną. Już od dłuższego czasu planowanie przestrzenne i ochrona krajobrazu powracają w ten sam sposób w debacie publicznej – tematy te zdobywają szerszy rozgłos tylko wtedy, kiedy mamy do czynienia ze spektakularną porażką systemu. Tak było także w przypadku „zamku nad Notecią” w obszarze Natura 2000 czy 15-piętrowego hotelu z półszczytowym dachem z widokiem na Giewont.

Patologie przestrzeni zyskały własne nazwy. Problemy takie jak styropianoza (masowe ocieplanie elewacji wątpliwą estetycznie metodą lekką mokrą), pasteloza (malowanie elewacji budynków w wielobarwne, landrynkowe wzory), betonoza (zastępowanie terenów zielonych kostką brukową w imię „rewitalizacji”), czy urbanistyka łanowa (zabudowywanie rzędami identycznych domów wąskich pasów pól, zgodnie z logiką aktualnej struktury własności, a nie historycznej struktury wsi) – już od ponad 30 lat niszczą nasz krajobraz, często w dużo większym stopniu niż nawet najbardziej nieudane budynki.

Mimo tego, że Polacy potrafią doceniać walory pięknych krajobrazów, zarówno tych naturalnych, jak i przetworzonych przez człowieka – czego dowody dają, odwiedzając tłumnie góry i nadmorskie miejscowości w czasie sezonu wakacyjnego – to jednak kiedy chcą coś wybudować, ich podejście zmienia się diametralnie. Ograniczenia i wymogi formalne związane z ochroną krajobrazu traktują często jak uciążliwe przeszkody, a nie wzory dobrych praktyk, konieczne dla zachowania dobra wspólnego.

Nie oznacza to, że konkretne obecnie obowiązujące przepisy nie zasługują na krytykę, często nawet pryncypialną. Jednak chciałbym spojrzeć na sprawę szerzej, opisując ideową podbudowę, na której może opierać się kompleksowa wizja ochrony krajobrazu.

Chaos i kicz

Sytuacja związana z degradacją krajobrazu i chaosem przestrzennym od pewnego czasu jest poddawana ostrej krytyce. Książki takie jak niedawna Jesteśmy wreszcie we własnym domu Doroty Leśniak-Rychlak, Betonoza Jana Mencwela, Lukier i mięso. Wokół architektury w Polsce po 1989 roku Grzegorza Piątka i Jarosława Trybusia, czy chyba najgłośniejsza – Wanna z kolumnadą Filipa Springera, diagnozując patologie polskiej przestrzeni, zakończyły w debacie publicznej epokę samozadowolenia, która zapanowała po transformacji.

Wszechobecne przeskalowane reklamy, ,,luksusowe” grodzone osiedla w szczerym polu bez dostępu do podstawowych usług, pstrokate elewacje i brak jakiegokolwiek umiaru w doborze materiałów, wielokrotnie powielane domki-gargamele z katalogów – wszystkie te elementy, które do tej pory były odbierane jako oznaki doganiania Zachodu, postępu – doczekały się wreszcie zasłużonej krytyki. „Ład przestrzenny to jest coś, o czym każdy w Polsce słyszał, ale nikt od dawna tego nie widział” – te słowa Springera celnie podsumowują znaczną część dorobku III RP w tej dziedzinie.

Winą za zły stan polskiej przestrzeni obarczono przede wszystkim społeczeństwo, które nie dorosło do swobody, która zapanowała w planowaniu przestrzennym po transformacji. W innej ważnej publikacji – Guście Naszym Powszednim – Błażej Prośniewski, pisząc o przyczynach złego stanu przestrzeni publicznych i niskiej jakości architektury, wskazuje głównie na braki w podstawowej edukacji, a także negatywne wzorce historyczne – niektóre tak odległe jak dziedzictwo szlacheckiej anarchii.

W konsekwencji, w dyskusji nastąpił nawrót do rozwiązań z czasów PRL-u jako potencjalnego środka do przywrócenia ładu przestrzennego. Pryncypialna krytyka ,,wolnoamerykanki”, która zapanowała w Polsce po 1989 r., poskutkowała bowiem powstaniem pewnej formy sentymentu do rozwiązań planistycznych czasów komunizmu. ,,To był wzorcowy system kontroli wszelkich zmian przestrzeni publicznej. Zarżnęliśmy go w wolnej Polsce i dziś niszczymy przestrzeń” – mówi w innej książce Springera, Źle urodzonych, Aleksander Franta, jeden z czołowych autorów modernistycznych osiedli, o urbanistyce PRL. Takie poglądy uznawane były do niedawna za anachronizm, naturalną linię obrony autorów osiedli z lat 60. i 70. przed często zbyt zapalczywą krytyką ich dziedzictwa. Dziś coraz częściej odwołania do urbanistyki PRL występują jako realistyczne postulaty do wzięcia pod rozwagę przy projektowaniu nowych rozwiązań.

Kult rozwoju

Krytycy deweloperskiej architektury III RP bagatelizują jednak w ten sposób wady planowania i zarządzania doby Gomułki czy Gierka.

Skandaliczny brak poszanowania dla naturalnych krajobrazów nie pojawił się po raz pierwszy w latach 90. Przeskalowane molochy w rodzaju hotelu Gołębiewski w Karpaczu miały w PRL-u swoje odpowiedniki w postaci licznych sanatoriów i kompleksów wypoczynkowych, np. znajdującego się u podnóża Gubałówki hotelu Kasprowy.

Należy przy tym zaznaczyć, że modernistyczne ,,szafy”, choć często ignorowały otoczenie, miały jednak często dobre proporcje i prezentowały sobą pewien rodzaj surowego, niekiedy wręcz monumentalnego umiaru. Nie da się tego powiedzieć o zwalistych, pokracznych blokach dzisiejszych mountain resortów, nawet jeżeli wykonuje się je z dużo lepszych materiałów.

Odwrotne przemiany zaszły w budownictwie jednorodzinnym. Katalogowe projekty domów, psujące dziś krajobraz wsi tandetnymi detalami, paradoksalnie pod względem proporcji są krokiem naprzód wobec kostki polskiej – panującego od lat 60. do 1989 r. stylu domów jednorodzinnych, regulowanego sztywnymi ograniczeniami ustawowymi, zdecydowanie zbyt masywnego dla wiejskiej zabudowy. Obydwa te rozwiązania charakteryzuje jednak przede wszystkim sztampowość i brak zadowalającego dostosowania do kontekstu krajobrazu.

Nie zmieniło się także podejście do przestrzeni publicznych, zwłaszcza na prowincji. W Lukrze i mięsie Piątek i Trybuś określają wynikającą z wdrożenia Funduszy Spójności budowę setek nowych, brukowanych placów w wielu polskich gminach jako ,,wytwór bezmyślnej pseudo-europeizacji” i ,,bezmyślne kopiowanie wzorców”, ale też jako powtórkę z lat 60. i 70. – tworzenia źle zaprojektowanych, niefunkcjonalnych miejsc ,,wyłącznie po to, żeby w południe cyknąć sobie fotkę na pocztówkę”.

Jeśli dodamy do tego, że część z dziś występujących zjawisk stanowi reakcję na mankamenty socmodernizmu – wspomniana wcześniej pasteloza jako odpowiedź na smutną szarość blokowisk, przeładowanie detalami jako antyteza prymitywnych architektonicznie „kostek polskich” – możemy wysunąć wniosek, że obecne problemy przestrzenne wywodzą się z wad socjalistycznego planowania i są ich dalszym rozwinięciem.

Uderza zwłaszcza ,,ekonomizm”, obecny jako naczelna zasada zarówno PRL-owskich blokowisk, jak i dzisiejszych osiedli deweloperskich. Współczesny „apartamentowiec”, taki jak np. Bliska Wola Tower, będący lokatą kapitału dla inwestorów i narzędziem szybkiego zarobku dla dewelopera, nie różni się wcale tak bardzo od bloku z wielkiej płyty. Mieszkanie w wielkiej płycie Polacy co prawda „dostawali” od państwa, a nie musieli go kupować, ale tysiące bloków powstało również w logice krótkoterminowego planowania nastawionego na szybki efekt – planu pięcioletniego. Przyjęcie takiej optyki prowadzi zazwyczaj do bagatelizowania wpływu inwestycji na otoczenie – zarówno na estetykę i kontekst urbanistyczny, jak i na środowisko naturalne.

 

W poszukiwaniu równowagi. Przestrzeń okiem konserwatysty

Zarówno socmodernizm, jak i kapitalistyczna deweloperka – przyjmując założenie prymatu rozwoju, zwłaszcza ekonomicznego, nad konserwacją już istniejących elementów przestrzeni – ponoszą klęskę w dziedzinie ochrony krajobrazu.

Do intuicji tej zdaje się przychylać Janusz Sepioł, architekt i były marszałek województwa małopolskiego. W swoim artykule Krajobraz („Herito” nr 39) pisze on, że ,,rozwój gospodarczy go [krajobraz] dynamizuje, niekiedy tak mocno, że dochodzi do powstania zupełnie nowych krajobrazów”. Sepioł wzywa do tego, aby przy analizie skutków projektów gospodarczych brać też pod uwagę ich wpływ na otoczenie. Podkreślając złożoną naturę samego krajobrazu, na który składają się elementy i procesy naturalne i tworzone przez człowieka, kładzie nacisk na to, aby badania oddziaływań projektów gospodarczych prowadzić możliwie szeroko.

Sepioł wyróżnia trzy podstawowe kryteria, w ramach których powinna się odbywać dyskusja o ochronie krajobrazu – estetyka, ekologia i ekonomia (ale rozumiana tak szeroko, że można by ją właściwie zastąpić terminem społeczeństwo).

Wydaje się, że taką wizję ochrony krajobrazu, trudną do pogodzenia zarówno z neoliberalizmem, jak i socmodernizmem, realizuje zielony konserwatyzm. Opisując to stanowisko, nie sposób nie odwołać się do filozofii Rogera Scrutona. Wprowadzone przez niego pojęcie ojkofilii  w sposób najpełniejszy definiuje stosunek, jaki do rodzimego krajobrazu powinien posiadać konserwatysta.

Filozofia Scrutona daje przekonującą odpowiedź na wszystkie trzy problemy dyskusji na temat krajobrazu. Ekologia stanowi punkt wyjścia dla rozważań autora Zielonej filozofii. Zdaniem Scrutona, to właśnie poprzez umiłowanie swojego najbliższego otoczenia powinniśmy  podejmować działania na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Filozof, sceptyczny wobec szeroko zakrojonych odgórnych projektów, upatruje możliwości naprawy szkód wyrządzonych przyrodzie w zmianie postaw ludzi i samoregulujących się małych społecznościach.

Praktyka ochrony środowiska poprzez oparcie się o lokalne społeczności prowadzi nas do społecznego wymiaru ochrony krajobrazu. Nie jest on bowiem czymś trwałym, ale zmieniającym się obrazem struktur społecznych.

Jeżeli chcemy trwale ochronić ład przestrzenny, musimy budować strukturę społeczną, która odpowiada za jego tworzenie i utrzymanie. I odwrotnie – prawdziwa, holistyczna ochrona krajobrazu powinna konserwować i wzmacniać strukturę społeczną. Zamiast odgórnie narzucanej edukacji, Scruton proponuje więc model oddolnej współpracy.

Ostatni wymiar – estetyczny – również zajmuje ważne miejsce w konserwatywnej wizji ochrony krajobrazu. Choć kwestie estetyczne na tle poprzednich problemów, dotyczących procesów wewnątrz krajobrazu, mogą się wydawać drugorzędne, pełnią jednak kluczową funkcję – stanowią znak kultury. Tu również możemy odwołać się do Scrutona, który w Przewodniku po kulturze nowoczesnej dla inteligentnych przytacza konserwatywną polityczną definicję tego pojęcia:„[…] [kultura] jest strumieniem moralnej energii, która utrzymuje więzi społeczne, a więc i społeczeństwo samo w stanie nienaruszonym”.

Według Scrutona kultura i estetyka – tak często w Polsce traktowane jako błaha ekstrawagancja – mają w istocie fundamentalne znaczenie dla zachowania więzi społecznych, a w konsekwencji dla kreacji spójnego krajobrazu.

Co ciekawe, Scruton nie wymyśla tu nic od zera – jego tezy są raczej kompilacją i usystematyzowaniem postulatów szerokiego spektrum środowisk konserwatywnych, obecnych od połowy XIX wieku. Sprzeciw wobec gwałtownej industrializacji i typizacji, połączony z docenianiem wartości tradycyjnych, indywidualnych metod produkcji, a także w pewnym stopniu ochrony przyrody, głosił już ruch Arts and Crafts, zainspirowany publicystyką chrześcijańskiego socjalisty Johna Ruskina. Wątki takie obecne są także u papieży (Pawła VI, Jana Pawła II w Centissimus Annus, a wreszcie – Franciszka w Laudato Si i Querida Amazonia). Troska o krajobraz i środowisko, a także wezwanie do mądrego i odpowiedzialnego przetwarzania go, występują także w twórczości J.R.R. Tolkiena i C.S. Lewisa, o czym pisał na naszych łamach Marek Wojnar.

Jak nie budować?

,,Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które buduje tak wielkie domy i galerie handlowe. Musimy nauczyć się przerabiać to, co już istnieje, i korzystać z surowców wtórnych” – mówi „Gazecie Wyborczej” wrocławski architekt, Zbigniew Maćków, laureat Nagrody Honorowej SARP z 2020 r., najważniejszego wyróżnienia dla architektów w Polsce. W ostatnich latach ze środowisk architektonicznych słychać coraz więcej podobnych sygnałów.

Najgłośniejsze z nich to na pewno międzynarodowe nagrody. W 2017 r. nagrodę Miesa van Der Rohe (nagrodę dla najlepszego budynku w Europie) przyznano projektowi DeFlat Kleiburg – rewitalizacji i gruntownemu remontowi amsterdamskiego budynku mieszkalnego z lat 70. Ta przełomowa decyzja, wraz z następnymi – Grand Prix na WAF (Światowym Festiwalu Architektury) w 2017 r. dla odbudowanych po trzęsieniu ziemi niewielkich obiektów mieszkalnych w Chinach, kolejna nagroda Miesa van Der Rohe z 2019 r. za przebudowę wielopłytowych bloków w Bordeaux i Grand Prix WAF z 2019 r. za adaptację poprzemysłowej hali na bibliotekę publiczną w holenderskim Tilburgu – pokazują, jaki kierunek coraz częściej podejmuje współczesna architektura.

W zeszłym tygodniu tę prawidłowość potwierdziło przyznanie Nagrody Pritzkera (najważniejszej nagrody architektonicznej) duetowi Lacaton-Vassal, autorom wspomnianej przebudowy w Bordeaux. Ich motto brzmi: ,,nigdy nie burz, nigdy nie usuwaj, zawsze dodawaj, przekształcaj i wykorzystuj ponownie”.

Odejście od ikonicznych budynków-symboli i skupienie się na lokalnych interwencjach, potrzebnych małym społecznościom, jest zgodne z konserwatywną wizją ochrony krajobrazu. Awangarda współczesnej architektury po latach starań, by rozwiązać wszystkie problemy za pomocą nowych budynków, dzisiaj coraz częściej pyta, jak się bez nich obejść.

Tendencja ta prowadzi czasem do bardzo radykalnych rozwiązań. W Holandii w 2018 r. przyjęto prawo, w myśl którego do 2050 r. wszystkie materiały budowlane mają pochodzić z recyklingu – do budowy nowych obiektów będzie więc konieczna rozbiórka starych albo ich adaptacja.

Ujawnia się kolejna, być może najważniejsza cecha konserwatywnej wizji ochrony krajobrazu i ładu przestrzennego – jej holistyczny charakter. Elementy wspierają się wzajemnie, tworząc oddolnie spójny system, dążący do samoregulacji. Aby ten system działał, wymaga jednak zachowania równowagi pomiędzy potrzebami estetycznymi, ekologicznymi i społecznymi. Jeśli nawet możemy uzyskać wielkie korzyści np. ekologiczne, nie możemy dążyć do nich ze szkodą dla społeczności.

Wśród przykładów można wymienić np. wspominane przez Sepioła krajobrazy płynne, czyli takie, na których zabudowa rozszerza się na obszary do tej pory użytkowane w inny sposób, głównie rolnicze. Ze strony estetycznej i ekologicznej takie zagospodarowanie krajobrazu przynosi znaczne szkody, należy jednak pamiętać, że alternatywą dla niego jest migracja do wielkich miast i skupianie w nich jak największej ilości ludzi, co prowadzi do znaczącego osłabienia lokalnych społeczności.

Spójrzmy także na korzystne z punktu widzenia ekologii i ekonomii programy termomodernizacji domów jednorodzinnych, np. program STOP Smogmające jednak niekorzystny wpływ na estetyczne aspekty krajobrazu. Termomodernizacja już zdegenerowała krajobraz polskiej prowincji, a kolejna fala okładania styropianem, choć jest uzasadniona z powodu ograniczenia zużycia energii, zniszczy wiele bezcennych dla krajobrazu obiektów.

Takie balansowanie pomiędzy estetyką, ekologią i ekonomią może się wydawać trudne do pogodzenia ze zdecydowanymi działaniami. Jednak taki właśnie jest charakter krajobrazu – składa się on z wielu, zachodzących równocześnie procesów, które trzeba uwzględnić, jeśli chcemy go chronić. Pominięcie jednego z czynników musi zaś prowadzić do jego degradacji i zniszczenia naszego otoczenia.