Tekst ukazał się w portalu Krytyki Politycznej: https://krytykapolityczna.pl/kraj/transport-publiczny-cyfryzacja-jakub-chabik/

Jakub Chabik

Doprowadzenie PKS-u i kolei do każdego miejsca w Polsce jest ważne, ale jeszcze ważniejsze jest doprowadzenie tam łącz szerokopasmowych oraz zadbanie o odpowiedni poziom kompetencji cyfrowych. Tak by nauka i praca zdalna były dostępne dla mieszkańców ze środowisk pozametropolitalnych.

O zjawisku „zwijania torów” po komunizmie napisano bardzo wiele. Fascynująca książka Ostre cięcie Karola Trammera i wywiad z jej autorem pokazują, jak stopniowo i po cichu, ale bezwzględnie likwidowano kolej. Całkiem spore miasta dotknięte strukturalnymi problemami (np. Wałbrzych, Radom), nieodległe peryferia metropolii (Kartuzy, Jastrzębie-Zdrój, Łomża) oraz najróżniejsze małe mieściny straciły kontakt z większymi ośrodkami. A ich mieszkańcy – możliwość nauki w lepszej szkole, znalezienia lepiej płatnej pracy czy dostęp do służby zdrowia i kultury.

Temat pojawiał się w ostatnich kampaniach wyborczych, a zwłaszcza w ostatniej samorządowej. Sam prezes Kaczyński obiecywał fundusz, który będzie służył dofinansowaniu przewozów pasażerskich z małych miejscowości. Jak w przypadku wielu innych obietnic PiS-u skończyło się na słowach, a problem pozostał. Mimo wysokiego stopnia zmotoryzowania polskiej wsi własne auto nie jest rozwiązaniem dla każdego i ma wiele wad – nie tylko z indywidualnego (koszty utrzymania, korki, umiejętności), ale i ekologicznego punktu widzenia.

Ale rozmowa o „wkluczaniu” społeczności pozametropolitalnych poprzez odbudowę sieci transportu publicznego, a kolei zwłaszcza, powinna dostrzec różnicę pomiędzy rzeczywistością AD 2020 a rzeczywistością lat 60. czy 70. XX wieku. Od tamtej pory zmieniła się struktura gospodarki – nie dominują w niej wielkie zakłady zatrudniające kilkaset ludzi, którzy codziennie muszą dojechać do pracy na konkretną godzinę. Dominują małe i średnie firmy, z których każda zaczyna pracę o innej porze, a gospodarka rolno-przemysłowa stała się gospodarką usług. I tu dochodzimy do kwestii wykluczenia cyfrowego, które boleśnie ujawnił kryzys związany z epidemią wirusa SARS-CoV-2.

STACJA PANDEMIA: WYSIADAMY

Oto wiosną 2020 roku zmieniła się rzeczywistość. Wybuchła pandemia, a rząd ogłosił częściowy lub – w niektórych branżach – całkowity lockdown. Lekcje – początkowo z oporami, później coraz sprawniej – odbywały się online. Mimo że część uczniów wraz z rodzinami wyjechała z miast.

Przegrali restauratorzy, właściciele barów, instytucje kultury, lekarze, fryzjerzy. Zyskali – relatywnie przynajmniej – ci, którzy mogli wykonywać pracę zdalnie. Mogli, bo mieli cyfrowe kompetencje i odpowiedni zawód, pozwalający pracować z domu. Co to znaczy?

Mogli pracować grupowo za pomocą narzędzi takich jak Jira czy Trello, wspólnie tworzyć dokumenty za pomocą pakietów Microsoft i Google, organizować wideokonferencje za pomocą Zooma czy Microsoft Teams albo pracować nad wspólnymi ideami za pomocą platformy Miro i komunikatora Slack. To – wbrew pozorom – nie lokowanie produktów w artykule, tylko program kursu Technologie informatyczne w zarządzaniu zespołami, który prowadzę na studiach z zarządzania na Politechnice Gdańskiej. Kursu, który miał odbyć się w postaci fizycznej, ale z powodu pandemii przeprowadzony został całkowicie online. Ku zadowoleniu uczestników – 16 z 25 osób odpowiedziało, że ta nowa forma „poprawiła przydatność zajęć”, zaś tylko jedna – że pogorszyła.

Rzućmy to teraz na bariery awansu społecznego osób, które nie miały szczęścia urodzić się w dużym ośrodku, gdzie są dobre szkoły średnie, zaś nawet jeśli dostaną się na lokalną uczelnię, to natychmiast muszą ponieść koszty zamieszkania w wielkim mieście. Akademik to wydatek rzędu 300–800 zł, samodzielny pokój – 800–1000 zł. To ceny gdańskie, w Warszawie i Krakowie będzie drożej, w Bydgoszczy czy Rzeszowie na pewno taniej. Miesięczne koszty skromnego życia dla studenta to ok. 600–900 zł. Pamiętajmy także, że na dzienne studia dostają się głównie absolwenci lepszych, miejskich szkół; dla absolwentów z prowincji istnieje oferta studiów niestacjonarnych oraz na prywatnych uczelniach – których dyplomy pracodawcy cenią niżej, a czesne wynosi od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy za semestr.

Tymczasem przeciętny dochód rozporządzalny netto na osobę na wsi w 2018 wynosił 1433 zł, zaś w miastach poniżej 20 tys. mieszkańców niewiele więcej, bo 1602 zł. Reasumując: wysłanie dziecka studia do dużego miasta to wydatek ponad siły typowego mieszkańca małego miasta i wsi – a studia i praca w mieście to najpewniejszy i praktykowany w Polsce od pokoleń sposób awansu społecznego.

Nasuwa się więc oczywisty wniosek: najbardziej ekonomiczny sposób, aby środowiska pozametropolitalne wyrwać z błędnego koła biedy (brak wykształcenia → kiepska praca → niskie dochody → brak możliwości zainwestowania w naukę dzieci → brak wykształcenia w kolejnym pokoleniu) to nie tylko PKS-y i koleje. To także – a może raczej przede wszystkim – umożliwienie nauki i pracy zdalnej. W połączeniu z budowaniem kompetencji cyfrowych to droga, aby wdrożyć się w cyfrową gospodarkę i osiągnąć awans społeczny.

ŁĄCZA, USŁUGI, KOMPETENCJE

Nauka i praca zdalna jako możliwość uzupełniającej – albo nawet zastępującej – migrację i regularne dojazdy uwarunkowana jest trzema elementami: posiadaniem odpowiednich łącz, dostępnością odpowiednich stanowisk pracy i posiadaniem kompetencji cyfrowych. Omówmy je po kolei.

Narodowy Plan Szerokopasmowy to rządowa strategia związana z upowszechnieniem wysokoprzepustowych łącz. Przyjęta 10 marca 2020 (!), a więc w przededniu lockdownu, omawia kompleksowo problem zapewnienia szybkiego internetu Polakom, zwłaszcza tym spoza dużych miast. Stopień „usieciowienia” gospodarstw domowych w całym kraju jest niezły – już ponad 70 proc. z nich posiada łącze o przepustowości wyższej niż 30 Mb/s, umożliwiające zaawansowane usługi (streaming filmów, gry multiplayer itd.).

Gorzej wygląda to, jeśli spojrzeć na wielkość miejscowości – lepsze łącze ma jedynie 35 proc. mieszkańców wsi, a 20 proc. z nich w ogóle nie ma zasięgu. Nieco lepiej wypadają małe miasta – odpowiednie wskaźniki wynoszą 64 i 1,2 proc. Dla porównania, w metropoliach (500 tys. mieszkańców i więcej) szybkie łącze (100 Mb/s i więcej) ma prawie 50 proc. gospodarstw.

Polska na tle UE wypada przeciętnie. Z 83-procentową dostępnością łącz szerokopasmowych (inna metodyka daje inne rezultaty) jesteśmy mniej więcej w dwóch trzecich stawki, daleko nie tylko za prymusami (Holandia, Finlandia, Szwecja), ale także za Włochami, Łotwą i Słowenią. Za nami znalazły się m.in. Słowacja, Grecja i Bułgaria. Nieźle wypadamy także w rankingu usług rządowych. Ranking ONZ (UN E-Government Development Index) daje Polsce bardzo dobre, 24. miejsce w dostępności usług publicznych online. Przełomowe były tutaj rządy PiS, a w szczególności iście kopernikański przewrót, który zafundowała nam dwójka ministrów – Anna Streżyńska i Marek Zagórski. Dość powiedzieć, że w 2014 roku Polska w tym samym rankingu była na 42. miejscu. Kluczowe znaczenie miało zapanowanie nad architekturą informacyjną państwa, uczynnienie serwisu ePUAP oraz pojawienie się na nim licznych usług. A także uproszczenie założenia profilu dzięki współpracy z bankami.

Niestety to koniec dobrych wiadomości. Tragicznie wyglądają kompetencje cyfrowe. Obszerna analiza sieci edukacji cyfrowej Komet@ nie pozostawia złudzeń: w badaniu rozwiązywania problemów za pomocą technologii informacyjnych nasz kraj zajął ostatnie miejsce w OECD. W indeksie gospodarki i społeczeństwa cyfrowego UE Polska zajmuje piąte od końca miejsce.

Jeszcze gorzej wygląda demografia kompetencji cyfrowych – o ile kompetencje podstawowe i ponadpodstawowe deklaruje ponad 80 proc. osób z grupy wiekowej 16–24 i ponad połowa z grupy 35–44, o tyle dla grupy 55–64 posiadanie jakichkolwiek kompetencji cyfrowych deklaruje jedynie niecałe 20 proc. respondentów. W opracowaniu brak podziału geograficznego albo klasowego, ale w ciemno można założyć, że to zamożniejsi i lepiej wykształceni mieszkańcy miast mają lepszy dostęp do zdobyczy cyfrowego świata.

Oznacza to, że w długim okresie „luka cyfrowa” będzie się poszerzać – cyfrowo przygotowani rodzice będą dbać o cyfrowe kompetencje swoich dzieci. Zjawisko, które dzisiaj widzimy np. na językach obcych (w tegorocznych egzaminach ósmoklasiści z miast uzyskali o 16 punktów procentowych lepsze wyniki od mieszkańców wsi!), to prosta replikacja klas. Nie trzeba być prorokiem, aby zrozumieć, co ona oznacza: rozwarstwienie cyfrowe zamieni się w rozwarstwienie materialne, materialne – w klasowe i kulturowe, a dzisiejsze przepychanki pokoleniowo-klasowe mogą okazać się niewinnymi przekomarzankami w porównaniu z tym, co czeka nas w przyszłości.

POFANTAZJUJMY O CYFROWYM „WKLUCZENIU”

Zostawmy jednak na boku cyfrowe strategie i pesymistyczne prognozy, opowiedzmy historię o grupie przyjaciół z Woli – niedużej mieściny w Świętokrzyskiem: Magda, Tomek, Zuzanna i Kacper poznali się w podstawówce; wszyscy pochodzili z takich samych rodzin – ani bogatych, ani biednych; o niewysokim kapitale społecznym i kulturowym. W domach mieli komputery, ale używane głównie do gier, sieci społecznościowych i przeglądania portali plotkarskich. Niska jakość łącz nie pozwalała na streaming, a i możliwości zdalnej nauki były ograniczone – połączenie się rwało, a o wideokonferencjach można było jedynie pomarzyć.

Pierwszym krokiem było doprowadzenie szybkich łącz – zapewnił to narodowy program rozwoju sieci 5G. Kolejnym – wyposażenie szkolnej pracowni w komputery przez samorządowy program. Ale prawdziwą zmianę przyniosła szkoła. Co prawda nie powiększono liczby zajęć z informatyki, za to nauczyciele zaczęli szerzej stosować pomoce cyfrowe w nauczaniu innych przedmiotów: języków obcych, geografii, chemii.

Zadania typu „stwórz interaktywną mapę zanieczyszczeń w naszej gminie” zastąpiły wcześniejsze zadania „pokoloruj w zeszycie kraje naftowe” na geografii. Chemik zorganizował grupę uczniów, aby nagrać i opublikować na YouTubie cykl doświadczeń z tlenkami. Na języku polskim stworzono interaktywny, społecznościowy generator wierszy – a trzynastozgłoskowiec stworzony na podstawie propozycji i lajków klas ósmych został odczytany na akademii kończącej rok. Film zrobił taką furorę, że Teatr Gardzienice przyjechał do Woli ze spektaklem na jego podstawie. Dofinansowanie dała, o zgrozo, fundacja Sorosa.

Chwyciło. Magda zaczęła tworzyć amatorskie produkcje filmowe, których popularność sięgnęła całej Polski. Jej chłopak, a później mąż – aktor z Gardzienic, poznany na gościnnym spektaklu – otworzył jej kontakty do środowisk producenckich. Kacper, którego frazy z trzynastozgłoskowca zyskały największą popularność, dostał stypendium dla talentów scenopisarskich. Tworzy grę komputerową, której fabuła dzieje się w Staropolskim Okręgu Przemysłowym, gdzie na przełomie XIX i XX wieku dokonała się rewolucja cywilizacyjna na miarę Gdyni. Ma też własną wytwórnię i agencję medialną – świadczy usługi klientom z całego świata. Musiał, co przyznaje niechętnie, wykupić wirtualne biuro – adres korespondencyjny z kodem pocztowym zaczynającym się od WC (centralny Londyn) i telefon zaczynający się od +44 pomaga w interesach. Zuzanna dzięki wojewódzkiemu stypendium z biotechnologii i agrotechniki oraz grantom z NCBR rozwija w gospodarstwie rodziców nowe odmiany upraw, przystosowane do ocieplającego się klimatu, robi to we współpracy z Uniwersytetem w Uppsali. Czasami tylko rodzice narzekają, że piwo z takiego jęczmienia inaczej smakuje – ale co zrobić, skoro temperatury w Woli wzrosły o 3 stopnie w ciągu zaledwie 10 lat i jęczmień właściwie nie powinien już tu rosnąć? Tomek modelował białka. Kiedy moc obliczeniowa jego komputera nie była wystarczająca, chciał zwrócić się do międzynarodowego ośrodka superkomputerowego, ale potrzebował kogoś, kto go „wprowadzi” i poćwiczy z nim język angielski. Niestety, takiej osoby w Woli i okolicy nie było, a rodzice Tomka, rolnicy, nie mieli znajomych, którzy mogliby pomóc – więc nic z tego nie wyszło. W którymś momencie musiał się usamodzielnić. Jego „cyfrowe miejsce pracy” to praca zdalna na rzecz biura księgowego z Krakowa (Tomek nadal dobrze radzi sobie z obliczeniami) oraz kursy księgowości i finansów dla administracji publicznej. Skłamałby, mówiąc, że to szczyt jego marzeń. Do miasta nadal dojeżdża, choć głównie po to, by pożyczać książki i uczestniczyć w imprezach kulturalnych. Zarejestrował dom w Woli na Couchsurfingu – chce spotykać ludzi innych krajów i kultur, a przy okazji poćwiczyć angielski. Kapitał kulturowy, którego sam nie miał i którego brak zamknął mu szansę na pracę na superkomputerach, stara się zapewnić swoim dzieciom.

Każde z nich na pewnym etapie życia dostało propozycję wyjazdu do miasta – Kielc, Warszawy albo nawet dalej, do Londynu czy Uppsali. Uznali jednak, że w Woli będzie im dobrze. I to wcale nie tylko ze względów sentymentalnych, ale pragmatycznych – te same pieniądze tutaj więcej znaczą, a jakość życia jest zdecydowanie wyższa. Ach, i przy okazji – udało się do mieściny doprowadzić komunikację. Busy lokalnego przewoźnika co 30 minut odjeżdżają do Kielc i Radomia, gdzie wciąż znajdują się zakłady przemysłowe – tyle że jeździ nimi coraz mniej osób, bo coraz mniej mieszkańców Woli potrzebuje w nich pracować – wielu wchłonęła cyfrowa gospodarka albo włączyli się w międzynarodowe łańcuchy logistyczne jako konsultanci, poddostawcy i usługodawcy ze swoich domów u stóp Gór Świętokrzyskich.

KOMPETENCJE CYFROWE WAŻNIEJSZE OD TRANSPORTU PUBLICZNEGO

To historia fikcyjna i wyidealizowana – ale możliwa. Dzięki indywidualnym talentom i mądremu państwu, które otwiera możliwości i daje edukację, zmiana miejsca zamieszkania nie musi być warunkiem awansu społecznego. Zaś problem „dowóz ludzi z małych do wielkich ośrodków” zastąpiony powinien zostać innym problemem: „dostarczenie kompetencji potrzebnych w gospodarce do ludzi – niezależnie od miejsca, gdzie przyszło im żyć”.

Rzeczywistość przyspiesza. Świat cyfrowy zjada powoli świat fizyczny, a jednocześnie zaciera się granica między jednym i drugim. „Oprogramowanie zjada świat”; kolejne „tradycyjne” rynki padają pod naporem firm tworzących innowacyjne modele biznesowe na bazie oprogramowania. Klasycznym przykładem są przewozy osobowe (Uber, Lyft); noclegi (Booking, Airbnb); media (portale i serwisy streamingowe zamiast gazet, telewizji i wypożyczalni wideo). Wkrótce dołączą do nich zapewne samochody (autonomiczne i wynajmowane na godziny), zdrowie (telemedycyna) oraz edukacja (kursy online).

Może więc – zamiast doprowadzać do małych miast i wsi tory albo linie PKS-u, które zawiozą mieszkańców do szkoły i pracy w mieście – łatwiej, taniej i skuteczniej można walczyć z ich wykluczeniem, doprowadzając „miasto do nich”? Czyli wyposażyć ich w kompetencje cyfrowe, które pozwolą im włączyć się na równi z „miastowymi” w główny obieg cyfrowej gospodarki? Skala inwestycji jest mniejsza, choć jej złożoność – znacznie większa. Jak prowadzić linie autobusowe albo kolejowe – z grubsza wiadomo: potrzeba trasy, taboru, personelu do obsługi oraz spięcia ich z siecią metropolitalną. Proste rzeczy można zrobić od razu; dojrzały system – jaki stworzono w Wielkopolsce albo Trójmieście – w pięć lat.

Jak prowadzić inwestycje w dziedzinie kapitału ludzkiego, których horyzont wypada za lat kilkanaście, może kilkadziesiąt – tego do końca nie wiadomo. Opracowanie sieci edukacji Komet@ wskazuje kilkadziesiąt rozwiązań koordynujących pracę władz centralnych, szkół i uczelni, samorządów i samych obywateli oraz ich stowarzyszeń. Jest to politycznie trudne, bo wymaga „wyjęcia” takiego programu z bieżącej polityki i zapewnienia mu finansowania w horyzoncie przekraczającym nie tylko jednoroczny budżet, ale także jedną kadencję. Wymaga więc ponadpartyjnego konsensusu oraz cierpliwości. Zwłaszcza ta ostatnia się przyda; cyfryzacja łatwiej wchodzi młodym. Mówi się, że smoking dobrze leży w trzecim pokoleniu; kompetencje cyfrowe zaś najlepiej służą drugiemu i kolejnym. I to pod warunkiem, że skojarzy się je z innymi instrumentami – przede wszystkim z budowaniem kapitału kulturowego i społecznego.

Postulat budowania kompetencji cyfrowych i kapitału kulturowego w horyzoncie pokolenia brzmi w naszym opanowanym przez konflikt życiu publicznym jak science-fiction, ale w rzeczywistości udało się już zrobić pierwsze kroki – cyfryzacja to temat kompletnie niezideologizowany i np. ministrom Streżyńskiej i Zagórskiemu udało się zbudować zespół fachowców, którzy przeprowadzili głębokie zmiany. Sympatie polityczne nie przeszkodziły zbudować konsensusu wokół spraw najważniejszych i dokonać znaczącego postępu, zwłaszcza w dziedzinie cyfryzacji usług dla obywateli. Zamiast dowozić obywateli do miast, aby załatwili tam sprawy urzędowe, dostarcza się im urząd do domu. Trzeba tę logikę rozszerzyć na edukację i gospodarkę. I jest to, z całym szacunkiem dla torów i PKS-ów, ważniejsza i bardziej strategiczna inwestycja w przyszłość Polski i Polaków.

Jakub Chabik (1971) – informatyk i doktor zarządzania, od ćwierćwiecza zarządza wdrożeniami w sektorze nowoczesnych technologii. Pisuje do magazynu „Computerworld”, w przeszłości publikował w „Harvard Business Review Polska”. Wykłada na podyplomowych studiach inżynierii oprogramowania na Politechnice Poznańskiej. Mieszka i pracuje w Gdańsku.