Tekst ukazał się w portalu internetowym „Rzeczypospolitej”: https://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/309229889-Lukasz-Warzecha-Bambinisci.html

Mieszkańcy miast i wsi powinni móc pozostać przy swojej wrażliwości.

Nie ma nic zaskakującego w opublikowanym dopiero co przez „Rzeczpospolitą” sondażu, w którym prawie 48 proc. badanych opowiedziało się za zakazem hodowli zwierząt na futra. Ten wynik to łatwy do przewidzenia przejaw szerzącego się bambinizmu – sentymentalno-nierealistycznego sposobu widzenia zwierząt, którego nazwa pochodzi od filmu Walta Disneya z 1942 roku o słodkim jelonku Bambi.

W Polsce około 60 proc. ludności mieszka dzisiaj w miastach. Spośród tych, którzy formalnie mieszkają na wsi, znaczna i rosnąca część to faktycznie mieszczuchy, którzy przeprowadzili się na tereny wiejskie w pobliżu miast, a z wsią poza formalnym miejscem zamieszkania nie mają właściwie nic wspólnego. To ci, którzy nierzadko wzywają policję, jeśli rolnik wyjeżdża na pole kombajnem w niedzielny wieczór, bo prognoza pogody mówi mu, że musi dokonać zbioru tego dnia. Inaczej zasiew się zmarnuje.

Ludzie z miast widzą zwierzęta poprzez pryzmat swoich ukochanych piesków i kotków, egzotycznych zwierząt w zoo, filmów przyrodniczych pokazujących dziką, piękną i nieokiełznaną przyrodę oraz coraz częściej zmanipulowanych relacji prozwierzęcych aktywistów, którzy słusznie kalkulują, że nawet obraz absolutnie prawidłowej wiejskiej hodowli wstrząśnie nieprzywykłymi miastowymi. Człowiek instynktownie uważa za najsympatyczniejsze zwierzęta z sierścią czy futrem. Owieczka wydaje się milsza od świnki, a w domu chętniej mamy kota niż węża. Dlatego norki, szynszyle czy lisy idealnie nadają się na sztandar animalsów – to budzące sympatię futrzaki. Zarazem większość ludzi nie ma pojęcia o tym, jak wyglądają wiejskie realia, zwłaszcza w przypadku najefektywniejszej, masowej hodowli zwierząt. Animalsi to wykorzystują, prowadząc na przykład kampanię (autentyk sprzed około roku) przeciwko piciu mleka, bo to „odbieranie pożywienia cielaczkom”.

To wszystko jest odbiciem zwykłych procesów społecznych, w ramach których rolnictwem, w tym hodowlą, zajmuje się coraz mniejsza liczba ludzi, a więc coraz mniejsza liczba ludzi bierze udział w procesie naturalnego wykorzystywania zwierząt na ludzkie potrzeby. Reszta może sobie wygodnie tkwić w swoich bambinistycznych urojeniach.

Problem rodzi się, gdy owe urojenia stają się podstawą do podejmowania politycznych decyzji uderzających w rolniczy biznes. Tymczasem prawda jest jak najodleglejsza od filmu o jelonku Bambi: w oborze nigdy nie będzie pachnąco i sterylnie czysto – choć nowoczesne biznesy trzymają najwyższe standardy. Hodowane na dużą skalę krowy nie będą radośnie skakać po łące, podszczypując zieloną trawkę. Świnie w wielkiej chlewni nie będą masowo dopieszczane i głaskane. W rzeźni zaś – jakkolwiek brutalnie to zabrzmi – leje się krew. Na tym polega rzeźnia. Podział ról natomiast polega na tym, że nie każdy musi w rzeźni pracować czy dostarczać do niej zwierząt. Podział na miasto i wieś ma sens i niech każdy pozostanie przy swojej wrażliwości – pod warunkiem że miasto nie zechce narzucać swojej tym, którzy je żywią.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy”