Tomasz Augustyn

Czy zdobycie (wreszcie) mistrzostwa Polski jest Pogoni do szczęścia potrzebne?

Od kibiców Pogoni Szczecin bije nadzieja, że ten sezon wreszcie będzie przełomowy. Chodzi oczywiście o osiągnięcie spektakularnego jak na polskie warunki sukcesu w postaci zdobycia mistrzostwa kraju. Pogoń jest jedynym z liczących się w stawce i posiadających odpowiednio długie i bogate tradycje klubem, które nie ma na koncie żadnego trofeum – wygranej ligi bądź zdobycia krajowego pucharu. Za tymi nadziejami przemawia wiele. W czołówce ligi Pogoń zagościła od kilku lat na dobre, obecna wiosna nie zapowiada permanentnego we wcześniejszych latach wiosennego odpływu energii i ambicji, punktowa pozycja wyjściowa jest mocna, potwierdzają ją dwa wiosenne zwycięstwa, a przede wszystkim kryzys Legii otworzył szerzej drzwi pretendentom. Klub dyskontuje wreszcie pracę z wychowankami, dorobił się rekordowego debiutanta w kadrze i jego opłacalnego finansowo transferu za granicę. Już za chwilę Szczecin doczeka się ponadto piłkarskiej areny z prawdziwego zdarzenia, stosownej do rozgrywania nie tylko ligowych potyczek, ale mogącej z powodzeniem przyjmować zagraniczne kluby w rywalizacji pucharowej. Wiele mniej lub bardziej znaczących sygnałów przemawia za przekonaniem, że to jest właśnie „ten” czas.

Chłodne, choć wciąż kibicowskie i zaangażowane spojrzenie, karze pamiętać o tym, że emocje w piłce nożnej pozostają czynnikiem istotnym jak w żadnej innej dziedzinie o tak dużym znaczeniu społecznym i ekonomicznym. To te emocje napędzają swego rodzaju szczeciński kompleks wobec innych piłkarskich ośrodków, często przypominających stolicy Pomorza Zachodniego „puste gabloty”. Jeśli w etos Atletico Madryt wpisane jest cierpienie, niespełnienie, poczucie zawodu wobec po wielokroć przegrywanych decydujących spotkań i wielkich finałów, to mimo wszystko tam legendę tworzy też 10 tytułów mistrzowskich w silnej lidze i dwa tryumfy w europejskich pucharach. Dla Pogoni i Szczecina brak choćby jednej gwiazdki oznacza swoisty deficyt stempla na sportowej wiarygodności i poczuciu własnej wartości wykraczającej poza mury stadionu. Jakby ciążył przy każdej okazji, gdy trzeba stanąć twardo wobec rywala odwołując się do swej piłkarskiej dumy. Jest Duma Pomorza, ale też kilkukrotna bezradność, gdy przyszło grać w europejskich pucharach. Jest pamięć o Leśniaku, Kensym, Kurasie, może kiedyś i o Kozłowskim, ale nosząca znamiona prowincjonalności, nie ugruntowana świadectwem, że brylowali w naprawdę klasowym klubie. Pogoń i jej kibice nade wszystko łakną dziś szacunku.

Przywołane wcześniej okoliczności pokazują, że zrobiono bardzo wiele, by na niego zapracować. Zrozumiała jest jednak ostrożność samego klubu i otoczenia drużyny świadomych faktu, że mimo względnej bliskości celu o jego osiągnięcie będzie ponownie bardzo trudno. W kategoriach sportowych Lech Poznań ma dziś mocniejsze argumenty, nie mniejszą determinację związaną z klubowym jubileuszem, do tego korporacyjną pamięć o kilkukrotnym osiąganiu mistrzostwa. Raków Częstochowa odczuwa zdecydowanie mniejszą presję i wciąż rywalizuje z wygodnej pozycji czającego się pretendenta, z wciąż dużym marginesem błędu. Bardzo chciałaby wreszcie także Lechia Gdańsk, więc poważnych rywali nie brakuje. Wobec tego zdecyduje boisko i splot dyspozycji, szczęścia, przychylności terminarza i zdrowia, co wszystko razem jest mieszanką mocno nieprzewidywalną.

Te słowa nie mają na celu poddawanie w wątpliwość klasy sportowej piłkarzy Pogoni, ani siania typowo polskiego defetyzmu. Ważniejsze jest tu zwrócenie uwagi na fakt, że skupienie na emocjach i kibicowskiej sile woli może być zgubne, jeśli determinuje sposób funkcjonowania i wizję klubu. Śmiem twierdzić, że zdobycie mistrzostwa, nawet jeśli stosunkowo realne i wyczekiwane, nie jest dziś dla Pogoni najważniejsze. W którym miejscu będzie latem Pogoń, jeśli to faktycznie nastąpi? W jakim stopniu – poza eliminacją nakręcającego się kompleksu – zmieni to sytuację i perspektywy rozwojowe? Tu chłodne spojrzenie i realizm karze sądzić, że nie zniknie żadne z poważnych, trwałych wyzwań, gdy jednocześnie kształtowanie tożsamości będzie musiało podążać w inna stronę.

Żaden klub w Polsce nie jest dziś zdolny do funkcjonowania na zdrowych i stabilnych zasadach ekonomicznych i sportowych. Może Lech Poznań w największym stopniu potrafi równoważyć budżet, rotację składu i szkolenia oraz wyniki sportowe, choć i jemu na przestrzeni ostatnich lat przydarzały się zawirowania. Legia Warszawa daje dziś najlepsze świadectwo kruchości struktury budowanej w teoretycznie najbardziej korzystnym środowisku w kraju. Wszędzie indziej proces ten jest mało realny bez zaangażowania wsparcia finansowego spółek skarbu państwa i samorządów. Nie ma drugiej dziedziny życia, która w tak ogromnym stopniu uzyskiwała wsparcie publiczne przy relatywnie tak niskim udziale publiczności w cotygodniowych widowiskach. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki niezwykle trudno znaleźć wystarczające uzasadnienie dla funkcjonowania ligi piłkarskiej w Polsce w obecnej formule i przy tej ilości klubów. Jeśli ktoś chce tu mówić o sukcesach sportowych, to musi zdawać sobie z tego sprawę, nawet jeśli pominięta ma być rzeczywista wartość tych sukcesów weryfikowana w europejskich rozgrywkach pucharowych.

Pogoń nie jest i nie będzie wyjątkiem. Zachowanie ligowej pozycji, efektywności procesu kształcenia i eksportu talentów, a przy tym stabilności ekonomicznej to miara nawet nie prawdziwego sukcesu, ale przyzwoitości. Bardzo wątpliwe, czy klub taki jak Pogoń Szczecin byłby w stanie poradzić sobie z zapaścią, jaka dziś spotyka Legię, uwzględniając przy tym specyfikę popełnionych w Warszawie błędów. Nie można zapominać, że fundamenty sportowe i ekonomiczne piłki nożnej w Polsce i w Szczecinie wciąż pozostają bardzo wątłe. Jeśli wydaje się, że powrót wychowanka z międzynarodowym dorobkiem, eksport nowej potencjalnej gwiazdy czy też spektakularny debiut nowej nadziei skumulowane w krótkim czasie świadczą o czymkolwiek, to pozostaje w błędzie. Pogoń Szczecin ma szansę na wygranie rywalizacji w przeciętnej lidze – i tylko tego. Ewentualna porażka, podobne jak wygrana, niewiele zmieni, fundamentalne problemy i wyzwania pozostaną z nami jesienią i pewnie znacznie dłużej. Brak rozmowy o tym, że chcemy silnej organizacji w konkurencyjnej lidze skutecznie weryfikującej się w międzynarodowej rywalizacji. Naprawdę nie ma czego zazdrościć Wiśle Kraków, która hurtowo kupowała piłkarzy dających jej krajową dominację, a dziś obija się o dno ligi. Bardziej spektakularnych przypadków upadku, także piętra niżej, nie brakuje.

Podchodźmy więc do wiosennej rywalizacji na luzie – to tylko sport, albo umówmy się, że sprawa dotyczy kwestii naprawdę poważnych i potraktujmy je z należytą powagą i konsekwencją w działaniu. Stęsknionemu kibicowi trudno to przyjąć do wiadomości, ale ważniejsze dla klubu będzie stabilizacja w czołówce silnej, zarządzającej swoimi pieniędzmi i wychowującej własnych piłkarzy lidze. Inaczej pozostaniemy frustratami nawet wtedy, gdy Pogoń zdobędzie wreszcie mistrzostwo Polski. Pierwsze trofeum w gablocie – tylko tyle i aż tyle.