Tekst został opublikowany w dzienniku „Rzeczpospolita”: https://www.rp.pl/publicystyka/art19292771-marcin-przybysz-reparacje-wybierzmy-przyszlosc?fbclid=IwAR2GjbCDoqM7ZO22iBc–8DfnQ9HiHqQrNd7rvfHAk926bF6hbEE4KaZ56M

Marcin Przybysz

Sfinansowanie przez Berlin w Polsce służby ochrony i wsparcia ludności mogłoby przeciąć węzeł gordyjski, jakim jest sprawa reparacji – pisze adwokat.

Przy okazji grudniowej wizyty nowego kanclerza federalnego i nowej szefowej niemieckiego MSZ w Warszawie polski premier i szef dyplomacji powtórzyli mantrę na temat naszych szkód i krzywd, a tym samym ponownie zażądali wypłaty reparacji – finansowej rekompensaty od RFN z tytułu polskich strat poniesionych w latach 1939–1945.

Każdy demokratyczny rząd w Niemczech uznaje i będzie uznawał za oczywisty fakt, że jest następcą prawnym III Rzeszy ponoszącym tym samym moralną odpowiedzialność za jej „dokonania”. Jednocześnie, powołując się na obowiązujące i pozbawiające złudzeń stanowisko prawników międzynarodowych o braku prawnych roszczeń Polski wobec RFN z tego tytułu, jak również z uwagi na obawę wystąpienia następczych roszczeń innych państw okupowanych przez Hitlera, nigdy nie podejmie decyzji o dokonaniu jakiegokolwiek przelewu, w którym w tytule świadczenia znalazłoby się słowo „reparacje”.

Opisane w skrócie powyżej podejście niemieckiej dyplomacji do tego zagadnienia nie oznacza, że – w sytuacji podjęcia rzeczywistej współpracy z bardziej pragmatycznym rządem RP – Berlin nie byłby otwarty na rozwiązania, które może wiązałyby się ze sporym wieloletnim obciążeniem budżetu, ale dawałyby konkretne korzyści również dla Niemców. Przy równoczesnej realizacji celu długofalowej współpracy z Polakami w sprawie o ponadpolitycznym zabarwieniu.

Imponujący sprzęt

Niewiele państw współczesnego świata posiada tak dobrze rozwinięty system reagowania na nieprzewidziane sytuacje nagłe jak nasz zachodni sąsiad. Profesjonalne, zawodowe służby ratunkowe (pogotowia Niemieckiego Czerwonego Krzyża, związków Joannitów, Samarytan i Maltańczyków, ratownicy w powiatach), zawodowa i ochotnicza straż pożarna wspomagane są przez setki tysięcy wciąż uzupełniających swoją wiedzę i kompetencje wolontariuszy rozlicznych organizacji pomocowych i humanitarnych.

Kluczowe znaczenie w tym systemie ma utworzona w latach 50. ubiegłego wieku w pełni cywilna, ale podlegająca federalnemu MSW organizacja THW – Technisches Hilfswerk (Federalna Agencja Pomocy Technicznej). Zrzeszająca dzisiaj prawie 80 tys. członków, finansowana z budżetu federalnego, ale oparta w 90 proc. na pracy wolontariuszy cywilna formacja imponuje różnorodnością posiadanego (i wciąż modernizowanego) ciężkiego sprzętu oraz szeroką paletą „usług pomocowych”, które może świadczyć podczas katastrof i awarii różnego pochodzenia. Uzupełniona o medyczne wsparcie choćby Niemieckiego Czerwonego Krzyża wydaje się być organizacją idealnie przygotowaną do skutecznego stawiania czoła nieuchronnym konsekwencjom klimatycznych i cywilizacyjnych perturbacji.

Polskie władze starają się jak dotychczas znaleźć inne rozwiązania niespodziewanych skutków zmian klimatu. Formacje straży pożarnej, doposażone w dużym stopniu ze środków Unii Europejskiej, wspierane są w ostatnim czasie np. podczas powodzi, pożarów czy wichur przez nowo utworzone Wojska Obrony Terytorialnej. Są to działania godne uznania, tym bardziej że w samych Niemczech oddziały Bundeswehry (w tym rozbudowywany odpowiednik WOT – Heimatschutz) również z dużym powodzeniem uczestniczą w akcjach pomocowych (w tym w ramach walki z Covid-19) czy zwalczaniu klęsk żywiołowych i skutków różnego rodzaju katastrof. Z drugiej strony należy uznać, że formacje militarne nie zawsze i nie w każdych okolicznościach (np. równoległego konfliktu zbrojnego) są w stanie służyć ludności cywilnej własnymi zasobami sprzętowymi i personalnymi.

Mając świadomość tego, że w Polsce od końca zimnej wojny właściwie nie istnieją formacje obrony cywilnej (zadania te przypisane są dodatkowo straży pożarnej), a projekt ustawy mającej stworzyć nowe, dopasowane do współczesnych realiów ramy organizacyjne czeka (głównie ze względów finansowych) na rozpatrzenie od co najmniej ośmiu lat, należałoby się zastanowić nad tym, jak tę – potencjalnie bardzo niebezpieczną – organizacyjną lukę uzupełnić.

Odłożyć pałkę

I w tym miejscu wróćmy do wątku reparacyjnego. Niemcy mają świadomość konieczności wypracowania jakiegoś konsensusu w tej sprawie. Ubiegłoroczna uchwała Bundestagu o budowie w Berlinie „polskiego” pomnika, muzeum i miejsca spotkań świadczy o tym, że niemieccy decydenci są świadomi tego, iż temat reparacji, nawet jeśli Polsce (i innym państwom i narodom będącym ofiarami hitlerowskiego bezprawia), 76 lat od zakończenia wojny i układów poczdamskich, brakuje prawnych argumentów, od strony moralnej wymaga dalszych rozmów i wyciągnięcia nie tylko wniosków, ale i konkretnych środków z kieszeni.

W niektórych tekstach pojawiała się jakiś czas temu sugestia, że Berlin może zaproponować Warszawie sfinansowanie odbudowy Pałacu Saskiego, zburzonego przez hitlerowców po upadku powstania warszawskiego. Zważywszy na szacowane koszty inwestycji, byłby to gest o wyjątkowym znaczeniu. Trudno jednak stwierdzić, co konkretnie, poza symboliczną (choć na pewno niebagatelną w swej materialnej wartości) rekompensatą wobec potomków przedwojennych warszawiaków, miałoby z takiego gestu wynikać.

Rozwiązaniem o dużo większym, długofalowym znaczeniu, wpisującym się w wielokrotnie powtarzane pojęcie trwałego (sustainable) rozwoju (development), byłaby inwestycja w polski system obrony cywilnej i ochrony ludności, nie tylko pozwalająca wspólnie zabezpieczyć się przed nieuchronnymi klęskami, katastrofami i nieszczęściami, ale dająca również możliwość dalszej integracji obu społeczeństw i ich najaktywniejszych, najbardziej zaangażowanych przedstawicieli. Dla strony niemieckiej projekt taki stanowiłby również zabezpieczenie przed czarnym scenariuszem, w którym przetransferowana w ramach „reparacji” gotówka zostanie sprzeniewierzona przez taki czy inny rząd na niedemokratyczne albo po prostu partyjne cele. Dla strony polskiej zaś byłoby to mądre zamkniecie tematu szkód i krzywd, których ani dokładnie policzyć, ani też którym materialnie nijak zadośćuczynić się nie da.

Jeśli dodać, że know-how, zaplecze technologiczne i doradztwo dotyczące szkoleń kadr i ochotników, jak również późniejszy dalszy rozwój „polskiego THW” czy też już istniejących grup ratowniczych PCK mogłyby być niemalże w całości made in Germany, to można dojść do wniosku, że projekt tego rodzaju mógłby się niemieckim „sponsorom” i tamtejszej gospodarce po prostu opłacać. Skoro bowiem pieniądze w dużej mierze wróciłyby za Odrę, to takie przedsięwzięcie przyniosłoby korzyści Niemcom w nie mniejszym stopniu co Polakom. Nie bez znaczenia byłby też społeczny aspekt regularnych wspólnych ćwiczeń, rzeczywiste zgranie służb i systemów ratowniczych ze sobą, rozliczne spotkania ratowników z obu stron granicy i – w konsekwencji – realna możliwość wspólnych polsko-niemieckich akcji pomocowych w innych krajach regionu i świata.

Realizacja tego rodzaju pomysłu musiałaby się wiązać z pozbyciem się wygodnej dla niektórych antyniemieckiej pałki w krajowej debacie politycznej. Ale czyż nie warto jej odłożyć, mając na względzie bezpieczeństwo i interes naszych dzieci i wnuków?

Marcin Przybysz – jest szczecinianinem, adwokatem, doktorem prawa UJ, współpracownikiem polskich i niemieckich organizacji humanitarnych.