Tekst ukazał się w portalu Do rzeczy: https://dorzeczy.pl/kraj/152492/prof-chodakiewicz-lud-w-narod.html

Marek Jan Chodakiewicz

Obracanie ludu w naród uprzednio uznawano za znak nowoczesności. W tej chwili uznaje się naród za znak wsteczności i dąży się do denacjonalizacji uprzednio unarodowionych. Celem jest zastąpienie ich narodowej świadomości poczuciem albo ponadnarodowym – z lojalnością choćby do Unii Europejskiej; albo poczuciem regionalnym (e.g., „narodowość” śląska czy tożsamość katalońska), ale skonstruowanym w taki sposób, aby wykluczała komplementarne poczucie narodowe (choćby polskie czy hiszpańskie).

Na długi dystans zduszenie poczucia narodowego dla większości oznaczać będzie nawet nie regionalizm, a wręcz powrót lokalnej samoidentyfikacji. Większość bowiem nie jest w stanie identyfikować się z wysublimowaną abstrakcją promowaną przez brukselską biurokrację. Według takiego paradygmatu poczucie tożsamości, a w tym i narodowość, ma odgórnie kształtować ośrodek państwowy władzy. Eugene Weber w Peasants into Frenchmen: The Modernization of Rural France, 1870-1914 pokazuje, że tworzenie tożsamości narodowej to był proces złożony. Głównym narzędziem tworzenia narodu było państwo. Według tego argumentu, centralizacja i standaryzacja oraz państwowa edukacja wyprodukowały z chłopów nacjonalistów francuskich.

Obecnie w historiografii zachodniej niemal uniwersalnie przyjmuje się, że nacjonalizm jest „skonstruowany,” czyli sztuczny. Ma być to produkt rewolucji we Francji. Prawie powszechnie uważa się, że wtedy właśnie się „zaczął” proces unaradowiania ludu. Kontrrewolucjoniści krzyczeli nawet „à bas la nation!” (precz z narodem!). Słowo „patriota” traktowali pejoratywnie, bo kojarzył się z czerwonym i błękitnym terrorem. A rewolucyjny terror prowadziło państwo z paryskiego centrum.

Narodowość jednak jest zjawiskiem starożytnym. Już Biblia opowiada, że Bóg stworzył klany i plemiona, które przekształcały się w narody. Co najmniej od średniowiecza można mówić o Nipponach (Nihonjin), którzy odróżniali się od ludów poza Japonią; w Europie mieliśmy wtedy „narody polityczne.” Na przykład, stosowanie słów „Polacy” czy „Węgrzy” było ponadplemienne i przed-narodowe, a dotyczyło ludzi, którzy mieli samoświadomość nie tylko lokalną i regionalną, ale wszech monarchiczną. Czyli identyfikowali się z królestwem, w którym żyli i służyli oraz, w którym cieszyli się prawami korporacyjnymi. Dotyczyło to głównie szlachty. Tak więc uszlachcony Chorwat czy Słowak zwał się Węgrem, w takim sensie jak Litwin, Rusin, Żyd, Ormianin, czy Tatar zwał się Polakiem. Właśnie z takiego materiału ludzkiego wyrosła elita RP jagiellońskiej. Polskość to kultura i wybór.

W XIX w. toczyła się debata o unarodowieniu narodu. Już Insurekcja Kościuszkowska była taką próbą. Jednak pamiętajmy, że znajdujemy echa odruchów ponadstanowych, ponadlokalnych i ponadregionalnych wśród ludu polskiego znacznie wcześniej. W XIV w. podczas tłumienia buntu wójta Alberta w Krakowie, gmin stosował swoisty test kontrwywiadowczy. Przesłuchiwano podejrzanych o niewierność królowi i Polsce kazano im powtórzyć łamaniec: „soczewica, koło, miele, młyn.” Tylko Polak mógł to wymówić, a cudzoziemiec miał duże kłopoty. I tak selekcjonowano na lojalnych i nie. Podobnie w XVII w. podczas potopu szwedzkiego lud powstał przeciw, aby bronić religii katolickiej, która odróżniała swoich od obcych. Tutaj nie tylko język, a wiara była wyznacznikiem swojskości.

Po klęsce powstania styczniowego stało się jasne, że aby odzyskać wolność należy unarodowić lud. Sprzeciwiali się temu lojaliści i konserwatyści, którzy uważali, że narodowość to prerogatywa jedynie szlachty. Jak to, chamstwo przecież nic wspólnego z polskością nie ma oprócz swego narzecza. Inni, a w tym i narodowcy, argumentowali, że unarodowienie ludu jest kluczem do niepodległości. Poza tym, zaproszenie dołów społecznych do wspólnoty narodowej oznacza ocalenie zwykłych ludzi przed propagandą rewolucyjną – socjalistyczną, populistyczną, czy anarchistyczną. Na proces powstawania i szerzenia się powszechnego poczucia narodowego miały też wpływ modernizacja, industrializacja, oraz kultura. Coraz bardziej powszechne poczucie narodowości wraz ze wspólnotą religijną i językową stanowiły podstawową twierdzę polskości na długo przed 1918 r.

Tymczasem wielu historyków zachodnich uważa, że był to proces sztuczny, skonstruowany odgórnie bez żadnych oddolnych odruchów i predyspozycji. Na przykład, Jochen Böhler, Civil War in Central Europe, 1918-1921: The Reconstruction of Poland kuriozalnie zgaduje, że „szacunkowo 80 procent” ludności polskiej nie czuło się Polakami. Skąd taka wiedza? Autor kwestionuje, że w ogóle coś takiego jak polski naród istniał. Pisze, że „istnieje konsensus naukowy, że naród polski, jasno zdefiniowany i ogarniający, nie istniał przed niepodległością… Szacunkowo 80 procent polskojęzycznej ludności nie identyfikowało się z projektem polskiego państwa narodowego podczas pierwszych lat jego kruchej egzystencji”. I Böhler wyszydza „prymitywny” nacjonalizm chłopów. Dlaczego? Dlatego, że działanie wroga, a nie agitacja polskich nacjonalistów spowodowała, że chłopi stali się Polakami. Czyli według niego polski nacjonalizm jest negatywny, a nie pozytywny..

No i co z tego? Ludzie prości często stają się świadomi, gdy sami doświadczą krzywdy. Dla zwykłych osób abstrakcyjne konstrukty intelektualne o miłości Ojczyzny podparte, czy to pozytywistyczną logiką, czy romantyczną poezją po prostu są początkowo nieprzyswajalne. Ale jak Szwab czy Moskal da w mordę, zabije syna, zgwałci córkę, czy spali wieś, wtedy nagle abstrakcje bardzo łatwo tłumaczą się na narodową praktykę. I nagle osoba z nizin społecznych odkrywa, że jest Polką czy Polakiem. I to ma być zło?

Poza tym całościowych badań nad świadomością narodową Polaków właściwie nie ma. Na zachodzie Polski samoświadomość narodowa była na pewno najwyższa. Wyniki wyborów demokratycznych do parlamentu pruskiego pokazują jednoznacznie, że nawet na Pomorzu Gdańskim (szczwanie przez Niemców nazwanym po 1918 r. „korytarzem”) niezmiennie wygrywali kandydaci polscy, a deputowani niemieccy byli wybierani w znikomej ilości. Oznacza to wysoki stopień uświadomienia ludu polskiego, który wbrew polityce germanizacyjnej (a również z jej powodu), oraz dzięki pracy organicznej narodowców, stał się świadomymi Polakami.

Jedrzej Giertych w In Defence of My Country, w oparciu o niemieckie statystyki omawia wybory, m.in. z 1907 r., które zdominowali endecy w zaborze pruskim. I tak było od dawna w wypadku pomorskich okręgów wyborczych Wejherowa (Neustadt), Kościerzyny (Berent), Chojnic (Konitz), oraz Świecia (Schwetz) bez wyjątku w 13 kampaniach wyborczych między 1871 a 1918 zwyciężali tylko polscy narodowcy; w 1907 r. podobne rezultaty osiągnęli polscy patrioci na Górnym Śląsku; oznacza to wysoką samoświadomość ludu. Oznacza to, że bez państwa (a może ze względu na państwową politykę prześladowania polskości, a w tym i germanizację) lud unarodowił się oddolnie za pomocą lokalnej elity narodowej, na której czele stali księża i miejscowa inteligencja. Nic w tym sztucznego.

Riddle me that – rozwiąż mi tą zagadkę – jak się mówi w Ameryce.