Tekst pochodzi z portalu internetowego Kubu Jagiellońskiego: https://klubjagiellonski.pl/2020/06/20/bez-ladowej-energetyki-wiatrowej-nie-bedzie-polskiej-zielonej-transformacji-energetycznej/

W 2019 r., według Wind Europe, Polska zajęła 3. miejsce w Unii Europejskiej pod kątem nowej mocy zainstalowanych lądowych farm wiatrowych.

Rygorystyczna na tle całej Unii Europejskiej reguła 10H wprowadziła de facto zakaz budowy najnowocześniejszych turbin wiatrowych.

Polski przemysł wiatrowy bez lądowych zleceń może podupaść do czasu morskich inwestycji. Będziemy zdani na łaskę zagranicznych firm.

Bez bardziej liberalnej polityki lokalizacji i wymiany turbin wiatrowych Polska poniesie ogromne straty. I to na własne życzenie.

W lutym tego roku Polska wyprodukowała najwięcej energii wiatrowej w całej swojej historii. Z siły wiatru udało się pozyskać 2 TWh, co odpowiadało 15% całej energii wytworzonej w tym miesiącu nad Wisłą. Dobre notowania jednak nie oznaczają, że wkraczamy w złotą erę polskiej energetyki wiatrowej. Wręcz przeciwnie – stoi ona pod dużym znakiem zapytania. Jeżeli rządzący nie wycofają się ze swoich szkodliwych działań z początku urzędowania, to właśnie obserwujemy szczyt naszych możliwości. Dalej czeka nas już tylko gwałtowny spadek.

Dół formularza

Niech plusy nie przysłonią nam minusów

Przyczyną tak wysokiego udziału energii wiatrowej w produkcji energii w Polsce są wyjątkowo sprzyjające okoliczności atmosferyczne. Zima to tradycyjnie dobra pora dla turbin (wieje stosunkowo mocno i stabilnie). Dodatkowo pomógł orkan Sabrina, który najmocniej uderzył w południowo-wschodnią Polskę. Dzięki temu wykorzystanie mocy zainstalowanej w tym sektorze energetyki przekroczyło 50% (jej średnia wartość w 2019 r. wyniosła lekko poniżej 30%). W tym samym okresie 45% prądu wyprodukowaliśmy z węgla kamiennego, 22% z węgla brunatnego i 8,5% z gazu.

Pomimo rekordowych wyników energetyki wiatrowej branża podkreśla, że funkcjonuje w niesprzyjającym otoczeniu legislacyjnym, a stowarzyszenia branżowe i związki gmin postulują o uwolnienie wiatraków z prawnych ograniczeń. Związek Pracodawców Polskich (ZPP) pod koniec marca opublikował stanowisko ws. przywrócenia możliwości inwestowania w lądową energetykę wiatrową, określając ją mianem „najbardziej ekonomicznie pożądanej formy produkcji energii elektrycznej”. O nieograniczanie inwestycji w wiatraki apelowały w kwietniu Stowarzyszenie Energetyki Odnawialnej, Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej oraz Polska Izba Gospodarcza Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej. Także Związek Gmin Wiejskich RP przyłączył się do apelu o liberalizację przepisów w trosce o budowanie samowystarczalności energetycznej lokalnych jednostek administracyjnych. Jaka jest przyczyna tych głosów, skoro w 2019 r. – według Wind Europe – Polska zajęła 3. miejsce w Unii Europejskiej pod kątem nowej mocy zainstalowanej lądowych farm wiatrowych (630 MW)?

Jak zablokować prawnie rozwój energetyki wiatrowej? Polska daje przykład

Odpowiedź na to pytanie wymaga cofnięcia się do połowy 2016 r. i momentu przyjęcia Ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych, znanej szerzej jako tzw. ustawa antywiatrakowa.

Wprowadziła do naszej rzeczywistości prawnej największy koszmar każdego sympatyka wykorzystywania wiatru w produkcji energii – zasadę 10H. Rygorystyczna na tle całej Unii Europejskiej reguła zakazuje budowy nowych turbin w strefie wyznaczonej promieniem mniejszym od dziesięciokrotności wysokości wiatraka. Działa ona też w drugą stronę – zgodnie z jej założeniami nie mogą powstawać budynki w takiej samej odległości od stojących już wieży wiatrowych.

W Polsce taki przepis jest szczególnie odczuwalny ze względu na duże rozproszenie zabudowy mieszkalnej. O ile jeszcze nie przekreślał on inwestycji w konstrukcje o niższej wysokości sprzed 20 lat, to dla nowych, wyższych turbin wprowadza de facto zakaz budowy (oprócz ograniczonej ilości obszarów rolnych i morza). W praktyce oznacza to dla nowoczesnych wież minimalną odległość ok. 2 km od najbliższych zabudowań. Terytorium, na którym można obecnie budować tego typu instalacje, ograniczono do wartości oscylującej wokół 2%. Uniemożliwiono więc montaż operujących na większej wysokości najbardziej wydajnych turbin i dano szansę starym, mało efektywnym jednostkom importowanym z Niemiec.

To nie wszystko. Ustawa zabrania budowy nowych jednostek, które nie są stawiane na podstawie zezwoleń lub ustalonych planów zagospodarowania sprzed czterech lat. Regulacja zabrania także tzw. repoweringu (wymiany turbin na nowe). Chociaż polityka ta była w ostatnich latach rozwadniana (duży udział tej energii na aukcjach), to nadal główne jej punkty pozostają w mocy. W ostatnich dwóch latach rząd zakontraktował farmy o mocy ok. 3 GW, ale były one zaplanowane w ustawowym terminie. Na zwiększenie kontraktów wpłynął zbliżający się termin konieczności spełnienia unijnego celu pozyskania 15% energii w miksie energetycznym ze źródeł odnawialnych (zgodnie z dyrektywą PE i Rady UE 2009/28/WE).

Słowem wyjaśnienia – pod pojęciem „zakontraktował” kryje się system dofinansowania OZE. Co najmniej raz w roku Urząd Regulacji Energetyki ogłasza aukcję na wparcie określonej mocy wyprodukowanej w przyszłości ze źródeł odnawialnych. Realizowane jest to poprzez gwarancję stałej ceny zakupu energii od wytwórców na okres 15 lat. Konkretna wysokość ceny za jednostkę energii jest określana przez przedsiębiorców we wnioskach. W ten sposób rząd może regulować, ile energii z turbin wiatrowych zostanie wyprodukowanej w następnych latach. Natomiast dzięki aukcji producent energii ma zagwarantowany zwrot inwestycji, co nie byłoby pewne w normalnych warunkach rynkowych.

Ostatnie inwestycje oznaczają, że nasz szczyt za parę lat wyniesie 9 GW, ale po nim przyjdzie bolesny zjazd. Ponad dwa lata po publikacji ustawy, w listopadzie 2018 r., ówczesny minister energii, Krzysztof Tchórzewski, przedstawił projekt „Polityki energetycznej Polski do 2040”, który okazał się gwoździem do trumny dla energetyki wiatrowej. Choć dokument nadal nie wszedł w życie, pokazuje dotychczasowe myślenie rządzących o tej formie pozyskiwania energii.

Projekt zawierał zapis o stopniowym złomowaniu wszystkich istniejących już turbin do 2035 r. Nowo zakontraktowane instalacje z czasem również nie będą mogły być zastępowane nowymi. W efekcie za 20 lat poziom mocy zainstalowanej w tej formie ma nie przekraczać 1 GW.

Nadzieją na nowelizację ustawy w kierunku sprzyjającym rozwojowi energetyki wiatrowej było utworzenie odrębnego Ministerstwa Klimatu jesienią zeszłego roku z prezydentem COP24 w Katowicach, Michałem Kurtyką, na jego czele. To do jego resortu w ostatnim czasie przesuwanych jest coraz więcej kompetencji, co obrazuje ogólne przeniesienie punktu ciężkości z osób wspierających dalsze kurczowe trzymanie się technologii węglowych (oporniki) do urzędników bardziej przyjaźnie nastawionych od OZE (transformatorów).

Konsekwencje kampanii antywiatrakowej były natychmiastowe. Według raportu Najwyższej Izby Kontroli o rozwoju sektora odnawialnych źródeł energii, opublikowanego zaledwie 4 dni po prezentacji ministra Tchórzewskiego, wszystkie skontrolowane spółki po wprowadzeniu ustawy antywiatrakowej ograniczyły lub zaniechały inwestycje w tę formę energetyki. Podały główne powody swoich działań: ograniczenia w możliwościach lokalizacyjnych (efekt 10H), zwiększenie wysokości podatku od nieruchomości dla turbin, zakaz modernizacji istniejącej infrastruktury i niskie ceny zielonych certyfikatów.

Nastąpił exodus z polskiego rynku firm funkcjonujących w tej branży, a nadal działające podmioty koncentrują się na produkcji podzespołów na eksport. Przykładem tego typu przedsiębiorstw jest Stocznia Gdańsk S.A., która produkuje wieże wiatrowe, m.in. dla Siemensa i należącej do amerykańskiego General Electric LM Wind Power Blades w Goleniowie pod Szczecinem, będącej jednym z globalnych liderów produkcji łopat dla farm wiatrowych.

Jak minister uzasadniał ogłoszoną decyzję? „Zobowiązaniami politycznymi”. Tutaj ponownie należy się cofnąć o kilka lat. W kampanii parlamentarnej 2015 r. dolnośląska posłanka Prawa i Sprawiedliwości, Anna Zalewska, wzięła na siebie reprezentację głosów organizacji, które sprzeciwiają się energii wiatrowej w pobliżu ich domostw. Taki postulat walczącego o mandat posła z tej części Polski nie jest przypadkowy. Z badania Marii Bednarek-Szczepańskiej z Polskiej Akademii Nauk wynika, że na Dolnym Śląsku znajdowało się co najmniej 9 z 102 gmin w całej Polsce, w których na podstawie przeglądu lokalnej prasy autorka zidentyfikowała antywiatrakowe konflikty społeczne. Z czego wynikały?

Branża wiatrowa vs lokalne społeczności

Wiele ostrych słów padło na temat osób, które sprzeciwiają się widokowi wiatraka z okna własnego domu. Łatwo jest określać innych „niepostępowymi innowiercami”, dopóki nie wejdzie się w ich buty. Tutaj, tak jak w sprawie elektrowni jądrowej, objawia się syndrom NIMBY (Not In My Backyard). Społeczeństwo generalnie opowiada się za energetyką wiatrową (vide 78% w sondażu dla branżowego PSEW). Sytuacja nie jest już jednak tak oczywista wśród osób, które będą widzieć wieże wiatrowe na co dzień. Energetyka wiatrowa dzięki swojej względnej powszechności i nieustającej aurze tajemniczości wywołała w latach 2007-2014 aż 20% wszystkich konfliktów lokalizacyjnych na obszarach wiejskich i w małych miastach.

Nie tylko w Polsce branża natrafia na opór. W oświeconych ekologicznie Niemczech nastroje społeczne również się pogarszają, rośnie także liczba pozwów sądowych przeciwko wiatrowym inwestycjom. Według komentarza Ośrodka Studiów Wschodnich średni czas uzyskiwania pozwolenia na budowę takiej instalacji wydłużył się w latach 2016-2018 z 300 do 800 dni.

Ponadto inwestorzy, którzy takowe pozwolenie otrzymają, często wstrzymują się od inwestycji, jeżeli w ich sprawie toczone jest postępowanie sądowe. Niekorzystny jego wynik oznaczałby niezrealizowanie projektu i pociągnął za sobą dotkliwe kary finansowe. Jakie są powody sprzeciwu niemieckich i polskich mieszkańców, którzy sąsiadują z wiatrowymi inwestycjami?

Na przyczyny konfliktów społecznych w Polsce światło rzucają raporty NIK-u z 2014 r. i 2016 r., w których instytucja odnosi się do kwestii energetyki wiatrowej. Zwłaszcza w starszej z publikacji znajdziemy negatywną ocenę procesu powstawania farm wiatrowych w Polsce. Nadużycia już na etapie przygotowań do budowy na pewno nie stwarzały atmosfery zaufania pomiędzy inwestorami a lokalnymi społecznościami. Według raportu władze skontrolowanych gmin decydowały o lokalizacji farm wiatrowych i nie uwzględniały sprzeciwów obywateli. W żadnej z nich nie przeprowadzono referendum w tej sprawie.

NIK wskazuje także na duże zagrożenie konfliktów interesów w procesie wydawania pozwoleń. 30% inwestycji powstawało na gruntach osób pracujących w jednostkach decydujących o zgodzie na turbiny. Ponadto radni, na których gruntach elektrownie miały powstać, nie wyłączali się z głosowań we własnej sprawie. Co więcej, w 80% przypadków zgoda na budowę była uzależniona albo od darowizny, albo od sfinansowania przez inwestora dokumentacji planistycznej, która według prawa powinna być bezpośrednio opłacona z budżetu gminy. Składało się to na duże pole do potencjalnej korupcji w trakcie procesu wydawania pozwoleń.

Kontrola wykazała również niedookreślone prawodawstwo w tej sprawie. W wyniku nieprzypisania turbin wiatrowych do konkretnej kategorii obiektów budowlanych w prawie, warunki dopuszczenia do użytkowania były zróżnicowane w zależności od sprawy. Niespójne interpretacje doprowadziły do tego, że zdarzały się sytuacje, w których stawiano elektrownie wiatrowe na terenach chronionego krajobrazu. Takim sztandarowym przypadkiem jest wydanie pozwoleń dla wież wiatrowych do 150 metrów wysokości na obszarze chronionego krajobrazu na pojezierzu północnej Suwalszczyzny i w goplańsko-kujawskim parku.

Raporty NIK-u nie pozostały bez odpowiedzi. Środowisko, głosem Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW), zareagowało własną analizą przypadków wyszczególnionych w kontroli. Stwierdzono w niej, że liczba 30% jest zawyżona ze względu na ostateczne niepostawienie części z wyszczególnionych wiatraków na działkach pracowników lokalnej administracji. Liczba ta według autorów polemiki powinna być zmniejszona do poziomu 18,3%. PSEW stwierdziło w analizie, że opisowe oceny zawarte w raporcie były mniej sprzyjające energetyce wiatrowej niż wcześniejsze lokalne wystąpienia pokontrolne. Co więcej, ponad połowa gmin miała być wybrana na podstawie skarg, co zaburzyło ostateczne wyniki, które miały pokazywać w założeniu całokształt polskiej energetyki wiatrowej.

 

Biorąc pod uwagę dokumenty obu stron sporu, trzeba zaznaczyć, że nawet PSEW nie negowało nieprawidłowości, a jedynie wskazywało na ich niższą skalę. Należy jasno podkreślić, że nie był to wymarzony start działalności dla branży wiatrakowej. W konsekwencji te nieprawidłowości przyczyniły się do zaakceptowania tak niekorzystnych dla branży przepisów ustawy antywiatrakowej i rozwiązań z programu „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.”.

Wpływ wiatraków na zdrowie

Dotychczasowe nieprawidłowości nie są jednak główną przyczyną sprzeciwu. Jest nią troska o to, co najważniejsze, czyli zdrowie. Internetowy katalog potencjalnych negatywnych skutków jest naprawdę szeroki. Infradźwięki spowodowane wibracjami elementów turbiny mają wywoływać choroby wibroakustyczne, monotonny i długotrwały hałas ma negatywnie wpływać na psychikę człowieka, efekty optyczne (m.in. cień pojawiający się co kilka sekund na ścianie naszego domu) mają wywoływać u ludzi poczucie zagrożenia, a efekt stroboskopowy – dyskomfort.

Zanim zignoruje się powyższe zarzuty, należy przypomnieć, że według definicji WHO zdrowie to nie jedynie stan braku chorób, ale także dobre samopoczucie i ogólny dobrostan. Poziom tolerancji ludzi na dane zjawiska może być różny i dotyczy to także turbin wiatrowych, które stoją w sąsiedztwie domu przez długie lata. Wpływ wiatraków na zdrowie mieszkańców jest wciąż badany, dlatego nie możemy sobie pozwolić na lekceważenie tej kwestii.

Trzeba jednak postawić sprawę jasno – nie dysponujemy dzisiaj wystarczającymi dowodami potwierdzającymi negatywne skutki działania turbin wiatrowych na zdrowie człowieka. A tam, gdzie zostały one zidentyfikowane, są szybko i konsekwentnie likwidowane.

Dla przykładu efekt stroboskopowy został praktycznie wyeliminowany poprzez zastosowanie matowych farb do malowania łopat. Badanie opublikowane przez Frontiers in Public Health wskazuje, że „właściwie położone turbiny nie mają związku z negatywnymi skutkami zdrowotnymi”. Przegląd literatury dotyczącej skutków zdrowotnych turbin na człowieka, wykonany przez australijskiego prof. Simona Chapmana, potwierdza, że brakuje dowodów, że hałas ma związek z raportowanymi efektami zdrowia. Rekomendacje dotyczące poziomu hałasu z 2018 r., które przygotował europejski oddział Światowej Organizacji Zdrowia, wskazują na brak przekonywujących dowodów dotyczących wpływu turbin wiatrowych na chorobę niedokrwienia serca, nadciśnienie, trwałe uszkodzenie słuchu, umiejętność czytania i mówienia u dzieci, jakość snu. Dotychczasowe badania pokazały możliwość wpływu na frustrację mieszkańców, ale określono, że są to dowody słabej jakości.

Jaki jest związek pomiędzy wnioskami z powyższych badań a konfliktami społecznymi wokół stawianych turbin wiatrowych? Autorzy publikacji dla Frontiers in Health zauważają, że lokalne społeczności częściej zgłaszały odpowiednim władzom samorządowym lub mediom sytuacje, w których podejrzewają występowanie zdrowotnych skutków ubocznych, jeżeli negatywnie wpływały one na ich sytuację ekonomiczną. Autorzy publikacji twierdzą, że osoby, które otrzymują ekonomiczne profity (np. właściciele dzierżawionych ziem, na których stoją turbiny), są rzadziej w grupie odczuwającej fizyczne niedogodności. Badacze zauważają również, że istotny wpływ na odczuwany stres ma wyjściowa opinia na temat wież wiatrowych, zanim nawet zostaną one postawione. Od początku negatywnie do tej technologii nastawieni mieszkańcy zwykle później gorzej znosili sąsiedztwo wiatraków. W swoim przeglądzie prof. Chapman zauważa, że obecność wiatraka w ciągłym polu widzenia powoduje większe subiektywne poczucie odbieranego hałasu u mieszkańców.

Energia wiatrowa wcale nie jest zielona?

Przeciwnicy energetyki wiatrowej zarzucają jej również hipokryzję ekologiczną. Chociaż turbiny wiatrowe pojawiają się na prawie każdej reklamówce firm energetycznych, gdy te chcą podkreślić dbanie przez nich o środowisko naturalne, to sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana. Istnieje ogromny problem z utylizacją starych łopat wirnika. Zrobione ze specjalnego plastiku FRP (Fiber Reinforced Polymer) są praktycznie nierecyklingowalne, natomiast ich ewentualne spalenie powoduje wydzielanie się groźnych związków do atmosfery. Co więc robi się z takimi łopatami? Zakopuje w ziemi.

To pewien koszt dla środowiska, zwłaszcza biorąc pod uwagę zwiększającą się co roku liczbę turbin w Europie, ale jest on nieporównywalny do skali zanieczyszczenia wytworzonego przez energetykę konwencjonalną. Energetyka wiatrowa nie zużywa koniecznych do wydobycia paliw kopalnych, nie deformuje i nie degraduje powierzchni ziemi oraz nie uwalnia do atmosfery gazów cieplarnianych. Produkcja energii odbywa się w sposób bezściekowy, praktycznie bez pobierania wody, a wieże zajmują stosunkowo niewielką powierzchnię terenu. Każda forma pozyskiwania energii ma swoje ekologiczne minusy, ale wiatr na pewno nie należy do tych najbardziej szkodliwych dla środowiska.

Kolejnym powodem społecznych antywiatrakowych protestów jest potencjalna dewastacja krajobrazu. W zależności od położenia turbinę wiatrową można zobaczyć z odległości nawet 20 km. Jej obecność na pewno zmienia charakter krajobrazu na bardziej industrialno-futurystyczny. Dlatego tak ważne jest, aby decyzje lokalizacyjne dla turbin wiatrowych brały pod uwagę ewentualne straty w sektorze turystycznym, spowodowane zmniejszonym potencjałem rekreacyjnym okolic usianych wielkimi turbinami. Mniej cieszące oko widoki mogą też zniechęcać do osiedlania się tych ludzi, którzy uciekają z hałaśliwych i zatłoczonych metropolii, by codziennie obcować z naturą. Część mieszkańców z powodu zmiany charakteru estetycznego okolicy może przenieść się do innego regionu, obniżając tym samym wpływy do lokalnych budżetów.

Konflikty lokalizacyjne wynikają również z ekonomicznych przyczyn. Dochody z umieszczenia turbin w danym miejscu płyną głównie do dzierżawców, często omijają ich najbliższe otoczenie. Może to wytworzyć sąsiedzkie antagonizmy, a tym samym pogorszyć jakość życia. Zwłaszcza jeżeli z powodu sąsiedztwa wieży wiatrowej wartość domu, który kupiło się za oszczędności całego życia, dramatycznie spada.

Diabeł tkwi w (technicznych) szczegółach

Argumenty przeciwko farmom wiatrowym mają także charakter techniczny. Krytycy podkreślają negatywny wpływ energetyki wiatrowej na stabilność systemu elektroenergetycznego (SEE), co przekłada się na zwiększenie jego awaryjności. Źródła odnawialne ze względu na ich uzależnienie od czynników pogodowych stanowią prawdziwe wyzwanie dla energetyki. Dopóki nie będziemy dysponować technologią umożliwiającą budowę nisko stratnych magazynów energii na skalę przemysłową, dopóty energii z OZE będą musiały towarzyszyć źródła o stałej i stabilnej generacji mocy, jak np. elektrownie jądrowe lub gazowe.

Z tego względu radykalne postulaty udziału lądowych farm wiatrowych w miksie energetycznym na poziomie 90% nie są rozwiązaniem, gdyż wiązałyby się z koniecznością utrzymywania rezerw mocy w innych, stabilnych jednostkach wytwórczych, co pociągałoby za sobą gigantyczne koszty ekonomiczne. Z tego względu w okresie przejściowym polskiej zielonej transformacji nie należy wykluczyć utrzymania najefektywniejszych spośród bloków węglowych, zwłaszcza w kraju tak uzależnionym od tej formy energii, jak nasz.

Lokalizacja turbin również może powodować problemy. Ponieważ za granicę opłacalności turbin wiatrowych przyjmuje się zakres prędkości wiatru 5,5-7 m/s, stawia się je głównie na północy kraju, także z powodu niższej gęstości zaludnienia. Tyle że takie nagromadzenie turbin w jednym obszarze może prowadzić do zbyt dużego obciążenia lokalnej stabilności systemu i zwiększać ryzyko ich awaryjności.

Trzeba też pamiętać, że nadprogramowo wyprodukowana energia nie będzie (przynajmniej na razie) mogła zostać całkowicie spożytkowana regionalnie ani efektywnie zmagazynowana. Stąd konieczność jej przekazania w głąb kraju za pomocą często przestarzałej i niedoinwestowanej sieci przesyłowej. Nawet w najnowocześniejszych sieciach elektroenergetycznych im większa odległość, na którą przesyłamy energię, tym większe straty energii są z nią związane. Innymi słowy tracimy część tego, co wyprodukowaliśmy, na transport.

Z podobnymi problemami dotyczącymi odpowiadającej potrzebom całego kraju autostrady przesyłowej zmaga się obecnie branża morskich farm wiatrowych w Niemczech. Tymczasem w Polsce temat dyskusyjnego stanu sieci przesyłowej rzadko trafia na pierwsze strony gazet, a jest to rzecz kluczowa z perspektywy powodzenia transformacji energetycznej. O powyższych technicznych ograniczeniach należy pamiętać, ale te zagrożenia można (i należy) zminimalizować poprzez rzetelne zaprojektowanie systemu elektroenergetycznego, ich lokalizację i konieczną modernizację sieci przesyłowej.

Na korzyść energetyki wiatrowej przemawia fakt, że najmocniej wieje w ciągu dnia, czyli w okresie, w którym zapotrzebowanie na energię elektryczną jest największe. Statystycznie wieje mocniej w zimie, co oznacza, że turbiny mogą tworzyć komplementarny system wraz z fotowoltaiką, która jest efektywniejsza latem.

Offshore lekarstwem na wszystkie problemy?

Nasilają się w Polsce głosy: „Dajmy sobie spokój z problematycznymi farmami wiatrowymi na lądzie, postawmy wyłącznie na ich morskie odpowiedniki”. Takie opinie prowokuje Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) w swoich przewidywaniach, w których określa morskie farmy wiatrowe jako główne źródło energii dla Europy w perspektywie ćwierćwiecza. Już teraz na naszym kontynencie znajduje się ponad 100 morskich farm wiatrowych. Nasz rząd w ostatnich latach zaczął pokładać duże nadzieje w tej formie źródła energii. Niebezpodstawnie.

Bałtyk, obok Morza Północnego, to miejsce wymarzone dla energetycznego zastosowania turbin wiatrowych dzięki największej gęstości wiatrowej w Europie, czyli najmocniejszych i najstabilniejszych powiewach wiatru. Bałtyk oferuje również stosunkowo małą głębokości i niskie zasolenie, co wydłuża życie metalowym konstrukcjom wiatrowym.

„Polityka Energetyczna Polski do 2040 r.” zawiera plan posiadania 10 GW mocy zainstalowanej w morskich farmach wiatrowych do roku 2040. PGE już zapowiedziało wypracowanie 2,5 GW do 2030 r. Pierwsze obroty łopat na polskim morzu zaplanowane są na 2025 r.

Powyższe terminy są optymistyczne i miejmy nadzieję, że zostaną faktycznie dotrzymane. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że budowa takiej infrastruktury jest bardzo wrażliwa na pogodę i może być odkładana miesiącami ze względu na złe warunki atmosferyczne. Nie powinniśmy bezczynnie czekać na inwestycje, które mają duże szanse odłożyć się w czasie. Ponadto, nawet kiedy zostaną zrealizowane, będą niewystarczające z perspektywy całego kraju.

Maksymalizacja zysku płynącego z tej gigantycznej inwestycji dla polskiej gospodarki wymaga możliwie największego zaangażowania polskich firm w projekt. Tymczasem dzisiaj, owszem, istnieje rozbudowany rodzimy przemysł, ale zorientowany na produkcję lądowych, a nie morskich farm wiatrowych. Rządzący powinni sobie zdać sprawę, że przemysł ten może mocno podupaść do czasu realizacji wielkich, morskich inwestycji, jeżeli nie otrzyma w najbliższym czasie zleceń na lądowe rozwiązania. Inaczej będziemy zdani wyłącznie na zagraniczne firmy.

Potrzebujemy lądowej energetyki wiatrowej!

Według prezesa Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, Janusza Gajowieckiego, zniesienie restrykcji dla elektrowni lądowych pozwoliłoby na uzyskanie ponad 20 GW nowej, zielonej mocy zainstalowanej. W jego opinii turbiny wiatrowe na lądzie pozwoliłyby na stworzenie 42 tys. miejsc pracy, z czego 11 tys. ludzi znalazłoby ją bezpośrednio w branży. Gajowiecki wskazał na potencjał sektora jako bodźca dla polskiej gospodarki, aby ta łagodniej przeszła koronawirusową recesję gospodarczą.

W Polsce obecnie produkuje się wszystkie składowe wieży wiatrowych oprócz samych turbin. Nawet po wybudowaniu farm zatrudnienie będzie nadal generowane dzięki wymogowi ciągłego utrzymywania instalacji w technicznej sprawności. Inwestycje w branżę można połączyć z transformacją regionów opierających się na górnictwie, które dzięki temu mogłyby zminimalizować straty wynikające z transformacji energetycznej i odejścia od węgla.

Za energetyką odnawialną z roku na rok przemawia coraz więcej argumentów, także ekonomicznych. Jest ona coraz bardziej efektywna, a jej koszty spadają. Nie inaczej rzecz ma się z budową elektrowni wiatrowych. Według Wind Europe w latach 2015-2018 koszt budowy takich jednostek spadł z 2 do 1,4 mln euro za każdy MW mocy zainstalowanej. Obniżające się koszty takiej inwestycji spowodowały w zeszłym roku ogłoszenie dwóch pierwszych w naszym kraju prywatnych projektów elektrowni wiatrowej, które powstaną bez subsydiów rządowych.

Jedna z nich to rozbudowa istniejącej elektrowni w Nowym Stawie przez Innogy Renewables. Nowa instalacja ma mieć moc 11 MW i wiąże się z podpisaniem 10-letniej umowy PPA (czyli komercyjnego zakupu energii, bezpośrednio od producenta) na dostawy energii do Kompanii Piwowarskiej. Druga ze wspomnianych inwestycji zlokalizowana jest w Szymankowie, a wykonywana przez Polenerga. Tutaj mowa o 11 turbinach o łącznej mocy 38 MW, które mają być współfinansowane z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOiR). Oba przypadki pokazują, że sam rynek domaga się odblokowania tej technologii i wycofania z niej restrykcji legislacyjnych.

Rekomendacje dla efektywnego rozwoju lądowej energetyki wiatrowej

Jak więc można przekonać obywateli do obdarzenia zaufaniem wiatrowej technologii w ich sąsiedztwie? Technologii, która może być niezwykle korzystna z perspektywy całego kraju i wprowadzić Polskę w nową zieloną epokę.

Konieczne jest prowadzenie rzetelnej polityki edukacyjnej i informacyjnej. Równolegle do niej należy wsłuchiwać się w apele mieszkańców, aby z nich i z dostępnych badań naukowych wyciągać wnioski. Zgody na budowę można też przenieść na jednostki samorządowe, aby cały proces był rozstrzygany bliżej ludzi. Może również pomóc namacalny bodziec ekonomiczny. W zamian za postawienie wieży na terenie gminy inwestor powinien zostać zobowiązany do wsparcia lokalnej społeczności, np. w postaci sfinansowania budowy nowej drogi lub remontu miejscowej szkoły. Niech obywatele poczują się podmiotowi, a decyzje będą pokłosiem zderzenia ich postulatów, szacowanych kosztów i sumiennej naukowej analizy. W ten sposób możemy zbudować przyjazny klimat dla dalszego rozwoju tego typu instalacji.

Wspomniany raport WHO Europe, dotyczący skutków zdrowotnych hałasu, asekuracyjnie rekomenduje jego ograniczenie poniżej średniej wartości 45 dB(A). Warto jednak zaznaczyć, że czyni tak dla każdego badanego źródła hałasu, także dla tych, które każdy z nas spotyka na co dzień. Rekomendacja wskazuje na maksymalny poziom 53 dB(A) dla ruchu drogowego, 54 dB(A) dla transportu kolejowego oraz 45 dB(A) dla lotnictwa. W sekcji przeznaczonej dla energetyki wiatrowej, w przeciwieństwie do innych wymienionych źródeł hałasu, nie zawarto konkretnego ograniczenia dla nocnej ekspozycji na hałas, ponieważ w opinii autorów dowody świadczące o jej wpływie na sen okolicznych mieszkańców są zbyt słabe. Nikt nie wyobraża sobie wycofywania się z transportu lotniczego lub drogowego ze względu na możliwie szkodliwy hałas. To nie oznacza jednak, że powinniśmy powyższe zagrożenie ignorować. Należy zminimalizować ryzyko poprzez odpowiednie zaprojektowanie instalacji.

Z badań można wysnuć wniosek, że ważna jest nie odległość od turbin per se, a poziom hałasu w miejscu zamieszkania. Dalsze badania i okresowe powtarzanie pomiarów poziomu hałasu są w stanie w pełni zagwarantować bezpieczeństwo zamieszkałym w ich pobliżu ludziom. Polscy decydenci w ustawie postawili na uniwersalną i sztywną wartość odległości. Dlaczego? Bo tak było prościej i taniej. Jest tylko jedna zmienna, którą łatwo, nawet zdalnie, zmierzyć. Niestety, takie rozwiązanie jest bardzo szkodliwe z perspektywy rozwoju branży. Sam Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE) w wyroku z 28 maja br. ocenił ten polski przepis za nieproporcjonalnie rygorystyczny w kontekście potrzeb.

Jakie rekomendacje zawierają postulaty środowisk bliskich energetyce wiatrowej? W główniej mierze zniesienie sztywnej reguły 10H. ZPP nieśmiało wspomina o obniżeniu jej jedynie do 500 metrów, ale ogólny postulat mówi o indywidualnej decyzji lokalizacyjnej dla każdej inwestycji, która opierałaby się w pełni na ocenie planistycznej i zbadaniu oddziaływania inwestycji na środowisko. Mają one zapewnić mieszkańcom pełen komfort życia. W ich postulacie jest również mowa o umożliwieniu wymiany turbin, o którym decydenci nie powinni również zapominać.

Jak zatem powinniśmy zdefiniować i warunkować odległość pomiędzy turbinami a domostwami, jeżeli koniecznie chcielibyśmy zapisać ją w prawodawstwie? Można stworzyć hybrydę, która, czuwając nad nieprzekraczaniem limitu natężenia dźwięku, równocześnie uzależniałaby odległość od indywidualnych przypadków. Warto zwrócić uwagę na opracowane 4 lata temu wymagania dla kanadyjskiej prowincji Ontario, opierające się na maksymalnym limicie 40 dB(A). Wahały się pomiędzy 550 a 1500 metrów. Studium przestrzennych uwarunkowań rozwoju energetyki wiatrowej w województwie dolnośląskim z 2014 r. proponuje minimalne odległości w zależności od charakteru zabudowań. Konkretne wartości zostały zaproponowane na podstawie planów zagospodarowania przestrzennego w Saksonii, którą wybrano ze względu na podobieństwo geograficzne i klimatyczne. Warto zaznaczyć, że nawet najbardziej rygorystyczne wielkości są wciąż mniejsze od obecnie stosowanych w Polsce (ok. 2 km). Wynoszą one:

  • 850 m – zabudowa rekreacyjna,
  • 1 km – zabudowa mieszkaniowa,
  • 1,2 km – szpitale i domy opieki społecznej,
  • 1,6 km – uzdrowiska.

W opinii ZPP poparcie społeczne dla energetyki wiatrowej może wzrosnąć wraz z wprowadzeniem wymogu publikacji przez gminy benefitów związanych z sąsiedztwem wieży wiatrowych, m.in. wpływów z podatku od nieruchomości podanego w formie procentu budżetu gminy. Innym pomysłem jest postawienie zobowiązania inwestorowi do realnej i namacalnej poprawy lokalnej infrastruktury. Przytoczony wcześniej raport NIK-u z 2016 r. w celu zaradzenia problemowi lokalnej gratyfikacji postuluje wprowadzenie daniny publicznej za korzystanie z krajobrazu, która płynęłaby bezpośrednio do lokalnej społeczności. Dokument ten zwraca uwagę również na znaczenie kampanii informacyjnych, w które gminy powinny się mocniej zaangażować, prowadząc je bardziej intensywnie niż tylko w formie niejasnych komunikatów, które są przyczepiane do zaniedbanych tablic informacyjnych.

Niezwykle ważna jest również konsekwentna polityka państwa. Konieczne jest wprowadzenie w życie kompleksowego dokumentu „Polityki energetycznej Polski, z zapisem konkretnego docelowego udziału OZE w miksie energetycznym. Brak przewidywalnego otoczenia prawno-administracyjnego nie sprzyja żadnym inwestycjom. PSEW apeluje o zwiększenie pewności rynku źródeł wiatrowych poprzez wprowadzenie 3-letniego harmonogramu aukcji.

Zielone koło zamachowe wyjścia z pandemicznego kryzysu

Inwestycje w zielone technologie mogą być efektywnym bodźcem do pobudzenia polskiej gospodarki w trakcie pandemicznej recesji. W komentarzu brukselskiego think-tanku, Bruegel, pojawia się postulat green recovery w kontekście całej Unii Europejskiej. Jego autor twierdzi, że połączenie pomocy publicznej z zieloną transformacją nie tylko pobudzi europejskie gospodarki, ale przy okazji pozwoli nie zboczyć z koniecznego, proekologicznego kursu. Jako przykład podaje działania Baracka Obamy, który w trakcie globalnego kryzysu finansowego uwarunkował pomoc publiczną dla General Motors od większego postawienia na samochody elektryczne. Dzięki temu firma nie tylko przetrwała kryzys, ale ma w swojej ofercie bardziej konkurencyjne auta.

Część polskich decydentów zdaje się podzielać potrzebę zielonej odbudowy gospodarczej po koronawirusowym trzęsieniu ziemi. W trakcie niedawnej internetowej sesji Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach minister klimatu, Michał Kurtyka, stwierdził, że to transformacja energetyczna może okazać się kołem zamachowym polskiej gospodarki.

Miejmy nadzieję, że ministrowi Kurtyce razem z wicepremier Jadwigą Emilewicz (należącej również do frakcji sprzyjającej OZE) uda się przekonać pozostałych członków rządu do poniesienia wysokich kosztów transformacji. Także tych radykalnie przeciwnych odchodzeniu od węgla. Zielony konsensus i wynikające z niego konkretne zapisy w nowym programie energetyki polskiej mają jeszcze szansę zapobiec nadchodzącej wielkimi krokami wiatrakowej katastrofie. Bez bardziej liberalnej polityki lokalizacji i wymiany turbin wiatrowych Polska poniesie ogromne straty. I to na własne życzenie.