Tomasz Augustyn

Ambicje trwałego usadowienia się w czołówce polskiej ligi wymagają – oprócz wielu innych czynników – także wzmocnienia i stabilizacji pozycji finansowej. Czy Pogoń Szczecin może na to liczyć?

Miejsce na podium – pomimo kiepskiej końcówki sezonu – bardzo ucieszyło kibiców Pogoni Szczecin po wielu latach oczekiwań na powrót do krajowej elity. Nie trudno przewidzieć, że wzbudzi ono także rosnące oczekiwania względem nowego sezonu, który dla klubu zacznie się praktycznie za chwilę. Próg tych oczekiwań wyznaczą trzy czynniki – chęć utrzymania (przynajmniej) pozycji, zaprezentowania się z dobrej strony w rozgrywkach europejskich oraz powrót kibiców na trybuny, a od wiosny przyszłego roku – obecność na nowym stadionie.

Dla każdego z tych aspektów kluczowe znaczenie ma sytuacja finansowa Pogoni. Przed zakończonym właśnie sezonem mocno naruszyło ją wycofanie się ze wspierania klubu Zakładów Chemicznych Police. Wbrew pozorom Pogoń nie spadła za sprawą tego wydarzenia na dno krajowej hierarchii finansowej. Według wyliczeń „Przeglądu Sportowego” poza bezkonkurencyjną Legią Warszawa (budżet w ostatnim sezonie – 109 mln zł) od reszty kraju wyraźnie odstaje jeszcze Lech Poznań (76 milionów i odległa pozycja w końcowej tabeli). Dalej jest już dość równo, przy czym Pogoń Szczecin ustępowała jeszcze Lechii Gdańsk (42 miliony), sama dysponowała budżetem w wysokości 41 milionów, a za nią plasowały się: Zagłębie Lubin i Jagiellonia Białystok (po 35 milionów), Piast Gliwice (32 miliony), Wisła Kraków (31 milionów) Cracovia, Górnik Zabrze i Śląsk Wrocław (po 30 milionów) oraz Raków Częstochowa (22 miliony) i Wisła Płock (21 milionów). Outsiderzy to Podbeskidzie Bielsko Biała (18 milionów), Stal Mielec (13 milionów) oraz rewelacja rozgrywek – Warta Poznań (10 milionów). Po obu poznańskich klubach widać najlepiej, że „pieniądze nie grają”, w pewnym sensie można to także odnieść do Pogoni.

Trudno jednak oczekiwać, że bez inwestycji i nakładów finansowych uda się skutecznie rywalizować, zarówno w kraju, jak i – w szczególności – na arenie europejskiej. Pogoń liże finansowe rany i raczej nie planuje spektakularnych transferów, zmierza raczej do stanu, który w polskich warunkach oznacza finansową stabilność. Gdzie szukać pieniędzy? Przychody polskich klubów piłkarskich w decydującej mierze zależą od środków pochodzących z samorządów i spółek Skarbu Państwa. W październiku 2020 roku przez Ekstraklasa SA i firma doradcza Deloitte opublikowały ranking przychodów klubów piłkarskich bazujący na sprawozdaniach finansowych samych klubów za 2019 rok oraz odpowiedzi samorządów i spółek SP na pytania dotyczące udzielonego im wsparcia finansowego. Należy pamiętać, że było to jeszcze przed pandemiczną zapaścią. Wówczas po raz pierwszy od trzech lat przychody wygenerowane sumarycznie przez wszystkie kluby najwyższej klasy rozgrywkowej wzrosły. W 2019 roku wyniosły 572,3 mln zł i były o 8,4% wyższe niż rok wcześniej. Było to jednak i tak niemal 7 mln mniej od rekordowego 2016 roku obejmującego przychody ligi i Legii Warszawa z tytułu udziału w Champions League. Te rozgrywki to święto, codzienność jest brutalna. Pieniądze z miejskiej kasy to dla klubów niezbędna kroplówka. W 2019 roku w przypadku Pogoni Szczecin było to 4,3 miliony złotych brutto. To umiarkowane wsparcie, jeśli za punkt odniesienia brać środki przeznaczone przez Wrocław na funkcjonowanie Śląska (16,1 miliona), przez Gliwice na Piast (12 milionów) czy przez Gdańsk na Lechię (10,9 milionów). Szczecińska dotacja wygląda przy tym dość skromnie w przeliczeniu na mieszkańca (10,60 złotych) wobec 67,51 złotych w przypadku Gliwic czy 62,33 złotych w Płocku. Na drugim biegunie plasował się Poznań, który wyłożył na funkcjonowanie Lecha zaledwie 200 tysięcy i Lubin, który do kasy Zagłębia nie wpłacił nic.

W 2019 roku kluby zarobiły w sumie 156 milionów złotych na transferach. Blisko 100% tych przychodów stanowią transfery zagraniczne, w przypadku Legii Warszawa do budżetu dzięki temu wpłynęło 48 mln zł. Takich sezonów polska liga za wielu nie ma, teraz spektakularnych transakcji raczej się nie spodziewamy. Jeśli zresztą klub taki jak Pogoń Szczecin chce się liczyć w rywalizacji sportowej, to o zatrzymanie najwyżej wycenianych graczy musi raczej zabiegać, niż ich wyprzedawać. Według miarodajnego portalu Transfermarkt na najwięcej w Polsce może dziś liczyć Lech Poznań, którego gracze Jakub Kamiński i Tymoteusz Puchacz (ponoć już dogadany z Unionem Berlin) wyceniani są odpowiednio na 6 i 4 miliony euro, zaś Filip Marchwiński – na 3 miliony. Pod koniec drugiej dziesiątki zestawienia klasyfikowany jest Kacper Kozłowski z Pogoni (1,5 miliona euro), którego atutem poza umiejętnościami jest też mody wiek (17 lat). Łączną wartość rynkowa Pogoni Szczecin portal wylicza na 14,75 miliona euro.  Daje to 4. pozycję w zestawieniu polskich klubów za Lechem (31 milionów), Legią  (26 milionów) i Jagiellonią (15 milionów). Obiektywnie rzecz ujmując, w ostatnich latach jedynie Lech radzi sobie z masowym przygotowywaniem i transferowaniem za przyzwoite kwoty młodych piłkarzy, choć w tym sezonie także duży odpływ krwi przyczynił się do słabej postawy w lidze. Wiele innych klubów deklaruje zainteresowanie taką strategią działania, ale od kilku lat nie widać w tym względzie spektakularnego postępu. Dla Pogoni Szczecin sprzedaż piłkarzy również stanowi raczej ryzyko zachwiania stabilności składu (tego doświadczyła ostatnio zwłaszcza w formacji ataku) niż wiarygodny sposób na budowanie i utrzymanie pozycji.        

Zachowanie poziomu sportowego musi się przy tym związać z odpowiedzialnym zarządzaniem kontraktowaniem graczy. To zazwyczaj największa część składowa kosztów w klubach piłkarskich. Na całym świecie starają się one utrzymywać odpowiednią relację wydatków na wynagrodzenia w porównaniu do przychodów, utrzymując je w granicach 60%. W analizowanym sezonie 2019/2020 Pogoń Szczecin znalazła się w gronie takich klubów, jak Wisła Płock, Arka Gdynia, Górnik Zabrze, Lech Poznań i Jagiellonia Białystok, które wyraźnie przekraczała taki pułap. Panuje przekonanie, że czynnikiem stanowiącym o sukcesach Legia Warszawa w kolejnych sezonach w znacznej mierze jest wysoki budżet płacowy. Według raportu Deloitte w 2019 roku najwięcej w całej lidze (129% budżetu) na pensje przeznaczała Wisła Płock, co dotychczas pozostaje bez żadnego związku z sukcesem sortowym. W Polsce pensje piłkarzy pochłaniają około 75% budżetów klubów z Ekstraklasy. Żadna liga płacąca zawodnikom więcej od nas nie jest od Polaków niżej w rankingu UEFA.

Lepszą ogólną kondycję finansową klubu potencjalnie mogłyby uzupełnić pieniądze związane z udziałem w rozgrywkach europejskich. W 2020 roku Lech Poznań dotarł do fazy grupowej Ligi Europy i z tego tytułu uzyskał ok. 4 mln euro dodatkowych przychodów. Do tej kwoty należy doliczyć zyski z udziału w puli rynkowej, pochodzące głównie ze sprzedaży przez UEFA praw telewizyjnych. Przy tegorocznej reformie systemu rozgrywek i sportowym potencjale Pogoni na takie sukcesy można liczyć jedynie przy olbrzymiej dozie sympatii i optymizmu. Europejski epizod to zresztą wyzwanie w wielu aspektach, przez niektórych działaczy i trenerów w Polsce taktowane raczej jako zło konieczne. Letnia rywalizacja pucharowa zakłóca przygotowania do sezonu ligowego, a starcia z mało atrakcyjnymi i mimo wszystko groźnymi rywalami częściej dostarczają kibicom frustracji, a klubom wstydu, niż realnych zysków. Postawa i podejście Pogoni Szczecin do tego wyzwania pozostaje na razie niewiadomą.   

Czy jakość piłkarskiego widowiska i zainteresowanie nim kibiców przekłada się na zyski? Teoretycznie nawet w Polsce wysoka frekwencja na meczach piłkarskich jest jednym z kluczowych czynników sukcesu sportowego i finansowego klubów. Podobnie jak w mocnych ligach zachodnich w przypadku Ekstraklasy przychody z dnia meczowego stanowią istotną część przychodów klubów. Przed pandemią mecze oglądało z trybun średnio około 10 tysięcy widzów, rekordowe tłumy na budzących szczególne zainteresowanie meczach sięgają 30 tysięcy osób. W sezonie przed pandemią mecze ligowe Legii Warszawa u siebie oglądało średnio 18,9 tys. osób, co stanowi 62% pojemności stadionu. Na spotkaniach Wisły Kraków średnia frekwencja wynosiła 15,9 tys., na meczach Lecha Poznań – 14,9 tys., a na meczach Śląska Wrocław – 14,6 tys. Stadion ŁKS Łódź były wypełniony przeciętnie aż w 91%, a rozbudowywany obiekt Pogoni Szczecin – w 71%, natomiast stadion KHGM Zagłębia Lubin – jedynie w 21%. Pogoń Szczecin może liczyć na efekt nowego stadionu i zainteresowanie postawą trzeciego zespołu minionych rozgrywek, ale w żadnym mieście w Polsce nie było to dotychczas zjawisko trwałe. Lechia Gdańsk przy kilku kolejnych udanych sezonach na kilkuletnim stadionie już przed pandemią grała przy mocno pustawych trybunach.

Przychody od sponsorów i ze sprzedaży koszulek w 2019 roku wyniosły w polskiej lidze 283,6 mln zł, a z dni meczowych – 87,6 mln zł. Wpływy z dni meczowych (czyli sprzedaży biletów i cateringu stadionowego) w skali całej ligi dają około 90 mln zł. Szczecin nie odbiega tu od ligowej średniej, polskie miasta nie stanowią rynków utrzymujących w ten najbardziej naturalny sposób piłkarskiego rynku. Dla tego biznesu ważniejsi są zatem kibice przed telewizorami. Kluby piłkarskiej PKO BP Ekstraklasy dzięki nowej umowie z Canal+ Polska i TVP w 2019 roku uzyskały 201,1 mln zł z praw do transmisji, wobec 167 mln zł rok wcześniej. Dla porównania w 2016 roku przychody z transmisji wyniosły aż 254,2 mln zł, ponieważ Legia Warszawa jako pierwszy polski klub od dwóch dekad weszła do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Jako mistrz kraju w roku 2019 dostała z tytułu praw telewizyjnych do meczów ligi 31,3 mln zł, wicemistrz Lech Poznań – 26,45 mln zł, a trzeci Piast Gliwice – 20,9 mln zł. Tu sukces sportowy może mieć znaczenie, pod warunkiem jednak, że osiągany jest w miarę systematycznie.

Jaki z tego wszystkiego płynie wniosek? Szefowie polskich klubów wprost deklarują, że aby na stale zagościli w Lidze Europy czy Lidze Mistrzów, potrzebują one więcej pieniędzy. Według raportu UEFA na temat stanu poszczególnych lig pod względem rocznych przychodów w 2018 roku (czyli jeszcze przed wielkim skokiem na kasę w postaci nowego kontraktu telewizyjnego) Ekstraklasa zajmowała 19. miejsce w Europie. Szesnaście klubów polskiej ligi rocznie generowało wówczas przychody na poziomie 125 milionów euro. Pieniądze w polskiej piłce są coraz większe, ale ich wpływu na jakość gry i stabilność funkcjonowania klubów nie widać. Jeśli za punkt odniesienia dla Pogoni Szczecin traktować resztę klubów ligowych, to przy splocie szczęśliwych okoliczności może ona liczyć na powtórzenie udanego sezonu, choć trudno się spodziewać, że Lech Poznań po raz kolejny zmarnuje swój potencjał, że ponownie nie wykorzystają go w nieco większym stopniu Lechia i Śląsk. Bez sukcesów w szkoleniu, przy fascynacji kibiców stadionem i przychodach z praw telewizyjnych Pogoń utrzyma się – prawdopodobnie – na finansowej i sportowej powierzchni. Na dogonienie Legii Warszawa nie ma szans, to w polskich realiach piłkarski hegemon, który przegrywać może przede wszystkim z sobą samym. Wobec reszty Europy – nawet jej wschodniej części – przy obecnej jakości zarządzania całością futbolu nie ma nawet co marzyć. Kluby przejadają miliony zatrudniając dziesiątki anonimowych graczy z całej Europy i nie tylko. Funkcjonują dzięki środkom nieadekwatnym do sportowego poziomu, pochodzącym przede wszystkim od spółek Skarbu Państwa. Takie są twarde fakty, które po raz kolejny będą weryfikowane już w letnich miesiącach, podczas rozgrywek wstępnych faz europejskich pucharów. Tym razem z udziałem Pogoni Szczecin.