Tekst został opublikowany w portalu Klubu Jagiellońskiego: ttps://klubjagiellonski.pl/2022/03/25/partycypacyjne-gadzeciarstowo-nie-kazde-miasto-potrzebuje-panelu-obywatelskiego/

Filip Górski

Panele obywatelskie dają szansę mieszkańcom dotychczas niezaangażowanym i niezainteresowanym partycypacją, aby wypowiedzieli się na temat przyszłości miasta. Formułę powielają kolejne miasta – w Polsce panele odbyły się już dziewięciokrotnie i za każdym razem budziły żywe zainteresowanie lokalnych mediów. Do szerszej świadomości nie przebija się jednak kwestia złożoności tego narzędzia partycypacji. Na sukces dobrego panelu obywatelskiego składa się wiele czynników, które nie zawsze są oczywiste, a co za tym idzie – nie w każdym mieście panel się udaje.

Przedłużający i pogłębiający się kryzys demokracji liberalnej, a także kojarzonych z nią „standardowych” instrumentów włączania obywateli we współdecydowanie – wyborów, referendów lub z założenia pluralistycznych, ale w praktyce biurokratycznych i mało ludzkich procedur konsultacyjnych – stawia wyzwanie znalezienia takich form uczestnictwa, które pozwolą utrzymać, a wręcz wzmocnić demokratyczny charakter ustroju.

Taka potrzeba zachodzi również na poziomie lokalnym – tym bardziej, że wiele polskich miast i gmin to społeczności zarządzane od kilku kadencji przez jedną grupę lub lidera politycznego. Ustawienie tego typu może z czasem powodować zamknięcie się ośrodka władzy na otoczenie, wykształcenie się hermetycznego, elitarnego centrum decyzyjnego w samorządzie – a w konsekwencji pogorszenie klimatu do rozmowy, dialogu z mieszkańcami, zbiorowego podejmowania decyzji. Do decydowania o kierunkach rozwoju miast i gmin warto więc włączyć dodatkowy duży czynnik, a nie tylko same wybory odbywające się co kilka lat.

Jak zorganizować panel obywatelski?

Dziesięć lat temu głośno było o budżetach obywatelskich. Niegdyś bardzo modne, dziś pod ich adresem formułowane są różne zarzuty – m.in. dotyczące trybu rozpatrywania wniosków, dalszego losu zwycięskich projektów czy wielkości budżetu. Ostatnio coraz większą popularność zdobywają panele obywatelskie. Czym różnią się od budżetu partycypacyjnego?

Przede wszystkim tym, że nie każdy obywatel może w nim ot tak, swobodnie zagłosować, a podejmowane decyzje nie dotyczą wydatkowania środków na konkretne projekty, a wytyczania kierunków polityki (samo)rządu. Budżet obywatelski zarządza środkami, a panel obywatelski – politykami (policies) lokalnymi. W panelu udział bierze losowo wyłoniona grupa kilkudziesięciu obywateli. Aby znaleźć tę grupę, bierze się pod uwagę rozmaite kryteria społeczno-demograficzne, np. wiek, płeć, miejsce zamieszkania i poziom wykształcenia. Panel podczas kilku (najczęściej cotygodniowych) spotkań rozstrzyga postawione przed nim zagadnienie z perspektywy dobra wspólnego – przegłosowuje rekomendacje, wskazówki dla władz miasta w danym temacie. Wypracowanie rekomendacji jest poprzedzone przekazaniem im adekwatnej wiedzy i przedyskutowaniem problemu wewnątrz grupy.

Do tej pory (od 2016 r.) siedem miast w Polsce zdecydowało się na organizację panelu obywatelskiego. W Gdańsku odbyły się już trzy panele obywatelskie, poświęcone m.in. retencji wody, jakości powietrza oraz aktywności obywatelskiej; Lublin podjął kwestię smogu; Wrocław – rozwiązań transportowych; Łódź – zieleni w mieście; Warszawa – efektywności energetycznej i odnawialnych źródeł energii. W 2021 r. panele klimatyczne zorganizowały również Kraków i Poznań.  Lokalne i krajowe panele obywatelskie organizuje się również w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Francji czy Australii.

Do zalet paneli obywatelskich z pewnością zaliczyć można losowy skład zgromadzenia uwzględniający różne kryteria. Aby wziąć udział w panelu nie wystarczy wola mieszkańca – musi on zostać wylosowany i anonimowo wytypowany na podstawie różnych cech (w poszczególnych miastach metodologia doboru uczestników różni się). Panel staje się wówczas „miastem w pigułce”, odzwierciedlającym różnorodność lokalnej społeczności (a czasem i jej poglądów), skupiającym w sobie osoby zainteresowane poruszaną kwestią lub te, na które zagadnienie panelu bezpośrednio wpływa, niebędące politykami czy aktywistami z zawodu.

Można więc spodziewać się, że podejmowane przez to grono decyzje będą bardziej obiektywne i demokratyczne niż chociażby uchwały rady miasta (skażonej walką frakcji, przenoszeniem tematów polityki krajowej do lokalnej i nierzadko obsadzonej przez osoby piastujące mandat radnego latami, uwikłane w różne zależności). Spotkania paneli przeprowadzane są zazwyczaj w dni wolne od pracy (soboty), a uczestnikom przysługuje wynagrodzenie – zwiększa to motywację do udziału w zgromadzeniu.

Na korzyść paneli obywatelskich działa też fakt, że ich przeprowadzenie jest zazwyczaj powierzane przez samorząd organizacjom pozarządowym. NGO-sy do części edukacyjnej panelu poprzedzającej dyskusję i głosowanie zatrudniają zewnętrznych ekspertów, a do facylitacji obrad zapraszają niezależnych moderatorów. Oddalenie procesu partycypacyjnego od ośrodka zlecającego (miasta) z założenia powinno wpływać dobrze na obiektywizm przekazywanej wiedzy oraz swobodę podejmowania decyzji przez mieszkańców. Ale czy realnie tak się dzieje?

Polskie panele cechuje wbrew pozorom duża obecność podmiotu zlecającego (urzędu). Ingerencje w treść i formę rekomendacji oraz skład ciał kontrolujących panel (tzw. zespołów monitorujących) wskazują na spory wpływ decydentów na wyniki procesu. Jak wskazują w publikacji „Panel obywatelski: czy i jak go organizować?” przedstawiciele Fundacji Stocznia, Fundacji Pole Dialogu i Fundacji Civis Polonus, polskie panele są „biedniejsze” niż rekomendują to międzynarodowe standardy pod wieloma względami – począwszy od kwestii wysokości wynagrodzeń dla panelistów, przez niższe nakłady na moderację i facylitację skutkujące powstawaniem za dużych grup w fazie deliberacyjnej (co utrudnia dyskusję skutkującą podjęciem obiektywnej decyzji), po oszczędzanie na dostępności (im mniej inkluzywny dla obywateli o różnym stopniu sprawności jest panel, tym bardziej oddala on się od założeń – słynnego „miasta w pigułce”). „Polski model” panelu obywatelskiego to nie tylko niższa kultura demokratyczna, ale też – a może przede wszystkim – uboższe warunki.

Co z rekomendacjami po panelu?

„Przykładem tego, jak powinna wyglądać partycypacja, jest to, co wydarzyło się jakiś czas temu w Gdańsku. Do udziału w panelu obywatelskim zaproszono cały przekrój społeczeństwa. Tematem spotkania był problem – jak przygotować miasto na wypadek deszczy nawalnych. To był temat, który dotyczył wszystkich, mimo że był bardzo specjalistyczny. Wypowiadali się wszyscy: od ludzi z podstawowym wykształceniem po osoby pracujące w rafinerii gdańskiej. Wszyscy mogli wykorzystać swoją siłę, żeby wspólnie przeanalizować problem. To przykład tego, że w społeczeństwie obywatelskim mamy różne modele partycypacji. Celem jest nie tylko podjęcie decyzji, ale zaangażowanie ludzi w proces decyzyjny” – opowiadał o partycypacji w grudniowym odcinku podcastu Międzymiastowo Łukasz Pancewicz.

Podjęcie decyzji i zaangażowanie w ten proces ludzi (obywateli) to jedno, a realizacja powziętych obietnic to drugie. W polskich panelach obywatelskich ustala się progi głosowania, co jest innowacją na tle realizacji paneli w innych krajach. Oznacza to, że tylko te rekomendacje panelu, które uzyskają co najmniej x % poparcia uczestników zgromadzenia (najczęściej jest to 80%) są przez władze lokalne uznawane za wiążące.

Niestety, mimo starań organizacji pozarządowych i mieszkańców w wielu przypadkach polskich paneli obywatelskich mamy często do czynienia z odwlekaniem lub zaniechaniem wdrażania postanowień panelu przez urząd miasta – nierzadko trwa to latami.

Przykład? Opisywany wcześniej przez Łukasza Pancewicza Gdańsk. Po przywoływanym przez rozmówcę panelu, poświęconego nawalnym deszczom i retencji, miasto zorganizowało kolejny panel – tym razem w temacie jakości powietrza. Na początku 2020 roku lokalna prasa donosiła, że po blisko 3 latach od panelu na 9 rekomendacji w pełni zostały zrealizowane tylko dwie, cztery połowicznie, a pozostałe trzy wciąż są w przygotowaniu lub uległy dezaktualizacji. Do wdrażania postanowień panelu nie kwapi się również Lublin. W ostatnich tygodniach wątpliwości budzi również realizacja rekomendacji Warszawskiego Panelu Klimatycznego.

Kolejny gadżet?

W końcu jednak, co najważniejsze – panele wciąż pozostają niezmiernie drogim narzędziem. Jeśli miasto decyduje się na organizację panelu, możemy wymagać pewnej jakości i pomstować, gdy samorząd lub NGO-sy oszczędzają na kluczowych wydatkach (moderacji, wynagrodzeniach dla panelistów). Gdyby spojrzeć jednak na całość panelu, jego efekt rozumiany jako realizacja postanowień (czasem mierny, jak wyżej) oraz porównać to z całkowitym kosztem – laik może się nieco zdziwić. Koszt wypracowania kilkudziesięciu jednozdaniowych wskazówek dla miasta wynosi od 100 tys. do 300 tys. zł. Czy to dużo?

W porównaniu z referendami – z pewnością nie: nawet jeśli koszty są porównywalne, to w przypadku paneli mamy do czynienia z dużo obszerniejszym i bardziej jakościowym produktem niż proste odpowiedzi na jedno lub kilka pytań referendalnych. Zestawiając panele z innymi działaniami partycypacyjnymi prowadzonymi przez miasta samodzielnie lub we współpracy z NGO koszt panelu może jednak przestraszyć. Za kilkaset tysięcy złotych przeznaczonych na organizację panelu można by w ramach budżetu obywatelskiego zrealizować kilkanaście pikników sąsiedzkich lub zasadzić ponad sto drzew (albo wykonać część pomniejszych postanowień panelu).

Oczywiście, koszty realizacji panelu obywatelskiego to wypadkowa dokładności, złożoności tego procesu, który jest pracochłonny i angażuje na długie tygodnie. W zespole koordynującym 90-osobowy Warszawski Panel Klimatyczny pracowało na co dzień 8 osób. Na czas samych spotkań panelu dołączali kolejni pracownicy zajmujący się moderacją pracy w grupach, technicznym wsparciem panelistów lub pomocą im w domach (panel odbywał się online).

Duże obłożenie od samego początku procesu notowali nie tylko wykonawcy (NGO), ale też pracownicy urzędu miasta z wydziałów merytorycznych oraz jednostek zajmujących się kontaktem z mieszkańcami. Zwolennicy paneli obywatelskich mogą też powiedzieć, że wartością samą w sobie jest zaangażowanie mieszkańców w proces; nauka uczestnictwa w życiu publicznym dla osób, które nie miały dotychczas takiego doświadczenia; danie obywatelom poczucia, że ich zdanie ma znaczenie. To wszystko jest bardzo ważne, ale czy naprawdę musi odbywać się to za taką cenę?

W praktyce na panele obywatelskie stać tylko wielkie miasta – i tylko w dużych metropoliach w Polsce panele obywatelskie są realizowane. Podbudowują PR prezydentów (greenwashing), w wielu przypadkach nie wpływając znacząco na kierunek miejskich polityk, ponieważ niektóre urzędy lekceważąco podchodzą do ich postanowień.

Jedyne, czego możemy być pewni, to tego, że po spotkaniach mieszkańcy wychodzą zadowoleni (o czym świadczą wyniki ankiet, m.in. w Łodzi) oraz wpływu społecznego – medialność tej formy partycypacji sprawia, że wątki partycypacji społecznej wybrzmiewają głośniej w przestrzeni publicznej. Warto też dodać, że sami urzędnicy nie bronią paneli obywatelskich – m.in. narzekają na ilość pracy z nimi związaną. Inwestowana jest więc wielka energia w narzędzie, które zasobami dostosowane jest do metropolii – tymczasem okazuje się, że nie kwapią się one do kontynuacji po pierwszych przygodach z panelami. Być może padliśmy ofiarą kolejnej (po budżetach obywatelskich) „partycypacyjnej mody”, ale z czasem zabrakło nam refleksji, znaku „stop” na ślepej uliczce.

Narzędzie uszyte na miarę

Czy w prosty sposób można jakoś zaradzić wadom paneli obywatelskich – sprawić, by były mniej gadżeciarskie, tzn. mniej kosztowne (całkowicie), a bardziej skuteczne i demokratyczne? Całkowite koszty panelu można zmniejszyć, np. poprzez redukcję liczby uczestników i/lub diet za ich udział w procesie. Zaoszczędzić można zapraszając również mniej ekspertów, skracając spotkania albo obcinając wydatki na moderację, ale należy mieć na uwadze, że zaciśnięcie pasa odbije się też na jakości i finalnym efekcie procesu, już często wątpliwym. Zwiększeniu skuteczności i demokratyczności paneli mogłoby służyć wypracowanie uniwersalnych mechanizmów monitoringu wdrażania rekomendacji – czy to po stronie obywatelskiej, czy samorządowej.

Swego czasu w Gdańsku postulowano powołanie tzw. senatu obywatelskiego, czyli ciała wybieranego drogą losową z uczestników dotychczasowych paneli, które miałoby kontrolować realizację postanowień paneli, wybierać tematy na nadchodzące panele, zatwierdzać zmiany w procedurze organizacji tych zgromadzeń, opiniować kandydatury ich koordynatorów, ale też weryfikować realizację programu wyborczego prezydenta miasta.

Gdański Senat miał składać się z 60 senatorów i senatorek, których skład w jednej trzeciej wymieniałby się co pół roku, czyli kadencja jednej osoby trwałaby półtora roku. Pracę Senatu miał wspierać ośmioosobowy zespół ekspercki, składający się ze specjalistów w dziedzinie edukacji, ochrony przyrody lub środowiska, planowania przestrzennego, gospodarki, usług społecznych, kultury. Powołania senatu nie doczekaliśmy, ponieważ przygotowania przerwała śmierć Pawła Adamowicza.

Mimo atrakcyjności tej idei warto jednak zauważyć, że funkcjonowanie Senatu generowałoby dodatkowe wydatki – w skali roku być może nie mniejsze niż pojedynczy panel obywatelski. Rozrost kadry odpowiedzialnej za obsługę narzędzia, kolejne nakłady na ekspertów – a to tylko po to, by urząd miasta czuł większą presję w realizacji rekomendacji, do których wdrożenia i tak się zobowiązał. Czy to aby na pewno rozwiązanie problemu?

Być może odpowiedzią powinno być wdrażanie w samorządach narzędzi partycypacji bardziej skrojonych na miarę lokalnych społeczności. Panele obywatelskie z uwagi na wielkość i koszt mogą sprawdzać się w rozważaniu dużych, epokowych decyzji i/lub w wielkich miastach, natomiast w sprawach związanych z bieżącym funkcjonowaniem gminy bardziej szczegółowymi rozważaniami, tym bardziej w mniejszych gminach lepsze okazać może się narzędzie sądu obywatelskiego lub narady obywatelskiej. Zapewnia ono warunki do szczerszej rozmowy w kameralnym gronie, generując o wiele mniejsze koszty – to efekt rezygnacji z części „koszernych” wymagań panelu.

A może sądy obywatelskie?

Sąd obywatelski (ang. Citizens Jury) to panel obywatelski w wersji mikro. Metoda ta zakłada pracę małej grupy mieszkańców (12-16 osób), którzy – tak samo jak w panelu – nie są ekspertami ani osobami bezpośrednio zaangażowanymi w omawiany problem. Praca uczestników przypomina pracę ławników sądowych, którzy rozpatrują sprawę i wydają „werdykt”. Obrady sądu trwają zazwyczaj 2-4 dni. Na początku jurorzy zapoznają się z materiałami merytorycznymi o danym zagadnieniu oraz wysłuchują stron lub świadków. Następnie, w fazie deliberacyjnej tworzą wspólnie propozycje rekomendacji. Celem sądu obywatelskiego nie jest konsensus, ale w ramach dyskusji, oprócz ścierania się poglądów, może dojść również do ich zbliżenia.

Technika sądów obywatelskich jest wykorzystywana najczęściej do podejmowania decyzji w sprawach aktualnych i spornych. Decyzyjność uczestników sądów nie jest aż tak duża jak przy panelach – brak progu głosowania. Choć skład sądu, podobnie jak skład panelu, aspiruje do bycia „miastem w pigułce”, to grupa uczestników sądu nie zawsze bywa losowana, czasem po prostu jest dobierana. W przeciwieństwie do panelu obywatelskiego organizatorzy nie inwestują w zaawansowane technologie randomizacji – przy rekrutacji kierują się raczej ustalonymi wcześniej parytetami i kolejnością zgłoszeń.

Podobne do sądów obywatelskich jest narzędzie narady obywatelskiej (consensus conference). Naradę od sądów odróżnia większy wpływ uczestników na formę i przebieg całego procesu. Mieszkańcy (zazwyczaj jest to ok. 10-20 osób) po zgłębieniu wiedzy w temacie konsultacji sami decydują, jakich ekspertów będą dogłębnie „przesłuchiwać” (dopytywać). Do zabierania głosu w trakcie obrad dopuszczani są też czasem mieszkańcy spoza grona uczestników oraz przedstawiciele mediów – jako publiczność mogą oni zgłaszać wątpliwości do gotowych rekomendacji narady, do których „ławnicy” muszą się ustosunkować. Narady trwają zazwyczaj 3-4 dni i bierze w nich udział do 20 osób, a więc nieco więcej niż w sądach. Co ważne, dokument zawierający ustalenia końcowe przekazywany jest władzom, które w obecności uczestników i widowni publicznie odnoszą się do postanowień.

Metoda sądów obywatelskich została wymyślona przez Jefferson Center z USA. Sądy były wielokrotnie stosowane jako narzędzie przy wypracowywaniu rozwiązań w skali lokalnej, m.in. w 1996 w niemieckim Hanowerze przy reformie systemu transportu miejskiego, w 1998 w Lavenmouth (Wielka Brytania) przy ustalaniu sposobów zapewnienia opieki dla osób nieuleczalnie chorych i w Lewisham (Wielka Brytania) przy tworzeniu polityki przeciwdziałania społecznym i indywidualnym skutkom zażywania narkotyków.

Także w Polsce od kilku lat realizowane są pierwsze procesy tego typu. Część z nich, mimo spełniania kryteriów sądu obywatelskiego posługuje się nazwą narady obywatelskiej – aby odejść od skojarzeń z „groźnym” sądownictwem, wobec którego zaufanie społeczne w Polsce jest przecież dość niskie.

Pierwszy polski sąd obywatelski zrealizowano w 2011 r. w Poznaniu. Tematem rozmów była organizacja ruchu na ul. Umultowskiej oddzielającej osiedle „Różany Potok” od cennego przyrodniczo obszaru Stawów Umultowskich. I choć względem tego „pilotażu” formułowane są różne zarzuty – m.in. dotyczące wyniku głosowania, który był po prostu „przeważeniem” szali lokalnego konfliktu na jedną ze stron, a nie uzgodnieniem nowej, konsensualnej wersji, co byłoby idealne – to eksperymenty z sądami-naradami są w Polsce kontynuowane. W latach 2013-2015 Fundacja Pole Dialogu wraz z Instytutem na rzecz Ekorozwoju realizowały narady obywatelskie, podczas których mieszkańcy 8 gmin Lubelszczyzny i Kociewia pracowali nad rekomendacjami do tzw. lokalnych planów energetycznych. Na 2022 r. Fundacja Pole Dialogu planuje kolejne działania związane z naradami w sprawie lokalnych polityk klimatycznych w 24 gminach liczących między 10 a 100 tys. mieszkańców. Zresztą narzędzie sądów-narad może znaleźć zastosowanie nie tylko w rozwiązywaniu problemów lokalnych. W 2019 r. cykl 150 narad obywatelskich w całym kraju poświęconych wyzwaniom systemu edukacji realizowały środowiska nauczycielskie i inne organizacje społeczne wraz z Fundacją Stocznia.

Przyszłość narzędzi partycypacji

Czy po kilku latach fascynacji panelami obywatelskimi czeka nas fala sądów-narad obywatelskich w mniejszych miastach i gminach? Być może. Niewykluczone, że za jakiś czas, po analizie dotychczas przeprowadzanych sądów-narad, badacze partycypacji dojdą do wniosku, że to kolejny samorządowy gadżet. Aby z bogatego katalogu narzędzi partycypacji społecznej miasta i gminy wyciągały jak najwięcej z korzyścią dla siebie (a nie tylko własnego wizerunku) urzędy powinny różnicować podejście.

Decydenci powinni dobierać narzędzia partycypacji o różnej wielkości i intensywności w zależności od rangi analizowanego problemu i skali społeczności, której problem dotyczy. Panel nie ma monopolu na sukces. Potrzebujemy powiewu świeżości w partycypacji – nie rozumianego jako fiksowanie się na jednej modzie, a jako elastyczne dopasowywanie metod i eksperymentowanie z nimi.

Udoskonalajmy panele, narady, budżety obywatelskie, inicjatywę lokalną tak, by były bardziej efektywne. Bawmy się randomizacją i szukajmy kolejnych innowacji. Narady i panele mogą współwystępować nawet w jednym mieście. A jeżeli miasto lub gmina nie ma zasobów do realizacji panelu, sądu lub narady (a może wręcz przeciwnie – czuje, że może więcej), urząd może opracować również autorskie, dopasowane do lokalnych potrzeb metody pogłębionej pracy z mieszkańcami.

Tak zrobili m.in. urzędnicy z Gdyni. Po przeanalizowaniu możliwości przeprowadzenia panelu miasto uznało, że byłby to proces za drogi, a także zidentyfikowało trudność w znalezieniu lokalnych partnerów do współorganizacji oraz dysproporcję między nakładami a efektami w panelach innych miast. W rezultacie zorganizowano Gdyński Dialog o Klimacie – poprzedzone badaniem postaw mieszkańców połączenie konsultacji społecznych, ideathonu oraz narad przedstawicieli gdyńskich organizacji i instytucji.

Z własną formą partycypacji eksperymentowała również metropolia Orleanu we Francji, która zorganizowała kilkumiesięczną Konferencję na rzecz transformacji ekologicznej w metropolii Orleanu (Les Assises de la Transition Écologique à Orleans Métropole). Prace nad każdym z 9 tematów będących motywem przewodnim konferencji pilotowały tzw. triady tematyczne składające się z 1 radnego, 1 przedstawiciela urzędu i 1 przedstawiciela społeczeństwa obywatelskiego. Konferencja opierała się na różnych metodach. Odbyły się m.in. warsztaty artystyczne, spotkania i spacery edukacyjne, webinary. Część aktywności była otwarta dla wszystkich, część przeznaczono dla wybranych grup uczestników, np. urzędników lub osób zawodowo zajmujących się zagadnieniami konferencji. Aby uczestniczyć w większości wydarzeń, trzeba było się wcześniej zapisać. W proces partycypacyjny zaangażowało się łącznie ponad 2700 osób, odbyły się 132 różne wydarzenia, stworzono wspólnie ponad 800 rozwiązań.

Jakiekolwiek sprawdzone i nowe narzędzia partycypacji w mieście mogą okazać się jednak nieskuteczne, jeśli nie zadbamy o monitoring wdrażania postanowień wynikających z rozmów z mieszkańcami. Tak jak od lat prowadzone są barometry budżetów obywatelskich, tak potrzebujemy też szerszych i regularnych badań nad narzędziami typu panel lub sąd-narada, które zakończą się powstaniem czytelnych baz danych dla mieszkańców, przedstawicieli NGO i samorządu.

W Polsce odbyło się już trochę paneli i sądów-narad – może to najwyższy czas, by uporządkować wiedzę o nich? Od tworzenia nowych samorządowych ciał kontrolujących realizację rekomendacji mieszkańców być może ważniejsze jest w tym kontekście rozwijanie kompetencji i wzmacnianie zasobów odważnie działających lokalnych organizacji pozarządowych, w tym watchdogów, a także niezależnych od władzy lokalnej mediów miejskich lub regionalnych wywierających presję na urzędnikach. Partycypacja będzie mieć sens tylko wtedy, kiedy decydent będzie czuł swoją powinność, by we współpracy z mieszkańcem zrealizować jego marzenie lub życzenie o lepszym mieście.