Sławomir Doburzyński

Szczecin zaoszczędzi na mało efektywnej współpracy miast nadodrzańskich. Co zyska rzeka i cały kraj?

Radni Szczecina przystali na propozycję wyjścia miasta ze Stowarzyszenia na rzecz Miast i Gmin Nadodrzańskich. Organizacja powstała w marcu 2001 roku właśnie w Szczecinie, zrzesza m.in. Cedynię, Kostrzyn nad Odrą, Ścinawę, Nową Sól, Sulechów. Roczne koszty przynależności do niej to składka w wysokości 8,4 tys. złotych. Władze miasta tłumaczyły decyzję tym, iż działania stowarzyszenia mają jedynie charakter opiniotwórczy i nie wnoszą istotnych korzyści dla przedsięwzięć Szczecina. Wskazano też na prowadzoną redukcję wydatków budżetowych.

Ostatnia decyzja bardzo dużo mówi przede wszystkim o porażce idei odrzańskiej. Trudno właściwie dziś przekonywać, że cos takiego istnieje. Ciszej o rządowych planach przywrócenia żeglowności Odry i związanych z tym inwestycjami, co z pewnością nie martwi ekologów, ale też czyni krzywdę niezwykle ważnej dyskusji o gospodarczym znaczeniu rzeki. Ma ona różne poziomy, czerpiąc z doświadczeń państw zachodniej Europy mogłaby odwoływać się do nowszych rozwiązań, niż z ducha XIX-wieczna, daleko idąca i ingerująca w środowisko regulacja nurtu. Bezwzględnie należy zadbać o jakość i stabilność ekosystemu rzeki i jej otoczenia, ale to przecież nie znaczy, że trzeba ją też pozostawić samą sobie. Jakość dyskusji o tym zagadnieniu oddaje w pewnym stopniu stan debaty publicznej w Polsce, w tym jej absolutyzujący i wykluczający kompromisy charakter, czy też doraźność i reaktywność. Być może z kolejną odsłoną trzeba poczekać do kolejnej dużej powodzi.

Symptomatyczne jest także to, że miasta zasadniczo nie biorą w tej dyskusji udziału. Zagadnienie rozwoju potencjału gospodarczego dotyczy zaś przede wszystkim miast i one powinny być zainteresowane tym, co oznacza obecność rzeki, bez ograniczania się do przeciwdziałania zagrożeniu powodziowemu. Przez wieki koegzystencja z rzekami stanowiła kluczowy aspekt historii gospodarczej, przestrzennej i społecznej niemal wszystkich ważniejszych miast w śródlądowej przestrzeni Europy. Wrocław odróżnia od Szczecina także i to, że nie tylko z racji doświadczeń katastrofalnej powodzi w roku 1997 rzeka jest tam przedmiotem w miarę systematycznej i kompleksowej polityki miejskiej, a także zbiorowej wyobraźni. O Szczecinie powiedzieć to trudniej, podobnie zresztą jak o Warszawie czy Poznaniu, co niekoniecznie jest wystarczająco uzasadnione. Rozwój miasta w dużym stopniu w sposób realny abstrahujący od istnienia tak istotnego czynnika siłą rzeczy pozostaje ułomny. To Szczecinowi w sposób realny grozi.

Przynależność do Stowarzyszenia na rzecz Miast i Gmin Nadodrzańskich niewiele w tej kwestii zmieniała. Samorząd ma pełne prawo gospodarować środkami finansowymi w sposób, który uważa za najbardziej właściwy. Warto jednak dla wspólnego dobra zadać sobie pytanie o to, dlaczego przez ostatnie 20 lat nie żal było środków na cel w ostateczności tak mało wnoszący „istotnych korzyści dla przedsięwzięć Miasta Szczecin”? Czy funkcjonowanie organizacji w Szczecinie założonej mogłoby być bardziej efektywne, także za sprawą jednej z dwóch największych nadodrzańskich metropolii? Na ile i w jakim trybie miasto ma zamiar w przyszłości uczestniczyć w ożywieniu Odry? Być może trudno na szukanie odpowiedzi w okresie wymagającym dla finansów samorządu szukającego optymalizacji wydatków i balansującego między decyzjami trudnymi i bardzo trudnymi. Trudno jednak nie obawiać się, że w następnej kolejności w sens istnienia Stowarzyszenia ostatecznie zwątpią włodarze Cedyni, Kostrzyna nad Odrą, Ścinawy, Nowej Soli czy Sulechowa. Wówczas głos miast w nadzwyczaj cichej odrzańskiej debacie ostatecznie ucichnie, ze szkodą dla całego kraju. Oszczędzamy kilka złotych, więc nie straćmy czegoś znacznie ważniejszego.