O koronawirusie mówią teraz wszyscy. W ogólnym zamęcie i towarzyszącym mu, jak to zwykle bywa, pomieszaniu pojęć, nam, zwolnionym z licznych obowiązków akademikom, wypada postawić zasadnicze pytanie: z czym właściwe mamy do czynienia?
Odpowiedź może być medyczna, a zwłaszcza epidemiologiczna, ale dla mało kogo będzie ona w pełni zrozumiała. Wiadomo, że od listopada 2019 roku pewna liczba osób, początkowo w chińskiej metropolii Wuhan, zapada na chorobę COVID-19, podobną do grypy lub/i zapalenia płuc, a niewielka część z nich, głównie starsi i cierpiący na inne dolegliwości, umiera. Tych osób w poszczególnych krajach gwałtownie przybywa, a władze państwowe próbują zapobiec szerzeniu się epidemii. Powszechny strach przed zarażeniem narasta. Nam chodzi jednak o odpowiedź szerszą. Co spowodowało, że w ciągu kilku miesięcy znany nam świat zmienił się nie do poznania, że wszyscy zachowują się inaczej, że odwróciła się hierarchia potrzeb i celów, że przyszłość dotychczas jasna i pewna stała się mroczna i niepewna?
Na wstępie pozwolę sobie zauważyć, bo na tym się akurat znam, że tzw. kryzys koronawirusowy jest problemem ekologicznym, a raczej pewnym jego rodzajem, który nazywam egzystencjalnym. Problemy ekologiczne mają charakter społeczny, najszerzej rozumiany, a dotyczą relacji pomiędzy głównymi podsystemami zintegrowanego systemu ekologicznego: kulturą (język, rozum i wiedza), techniką (środowisko sztuczne), przyrodą (środowisko naturalne) i człowiekiem (genom, organizm, populacja). Relacje pomiędzy tymi składnikami polegają na przepływach energii oraz materii nieożywionej i ożywionej, a także informacji. Problem ekologiczny pojawia się wtedy, gdy charakter lub skutki tych przepływów zostają uznane za społecznie istotne i niekorzystne lub szkodliwe.
Szczególny typ problemów ekologicznych wynika z relacji pomiędzy podsystemem „człowiek” a pozostałymi podsystemami, ponieważ dotykają one biologicznych podstaw egzystencji jednostek, rodzin, populacji i całego gatunku ludzkiego. Problemy egzystencjalne wywołują silne emocje, gdyż dotyczą zdrowia i życia nas samych i naszych najbliższych.
Prawie wszystkie epidemie polegają na tym, że materia organiczna w postaci wirusa lub bakterii przenosi się z organizmu ludzkiego na inny organizm ludzki za pośrednictwem środowiska naturalnego, czyli powietrza lub wody, albo środowiska sztucznego, czyli np. powierzchni przedmiotów. Źródło koronawirusa SARS-CoV-2 nie zostało dotychczas w sposób pewny ustalone. Większość ekspertów uważa, że pochodzi od zwierząt, czyli z podsystemu „przyroda”. Koronawirus przeniósł się na człowieka, a później na innych, głównie tzw. drogą kropelkową.
Teorie spiskowe, które zawsze towarzyszą wszelkim problemom społecznym, sugerują, że koronawirus powstał w laboratoriach i świadomie bądź przypadkowo został przeniesiony na ludzi. W związku z tym w celu zahamowania epidemii należy uniemożliwić przepływ substancji organicznej w postaci koronawirusa poprzez powietrze, wodę oraz po wierzchnie przedmiotów z nosiciela na inną osobę. Podejmowane środki zaradcze są zróżnicowane i dopiero przyszłość pokaże ich efektywność w krótkim i długim okresie. Wraz ze znacznym zmniejszeniem się liczby nowych rejestrowanych zachorowań, wskutek uzyskania odporności stada, wprowadzenia masowych szczepień lub skutecznych leków, problem egzystencjalny wywołany przez koronawirusa zniknie. Pozostanie jednak krajobraz po bitwie…
Dlaczego jednak epidemia stosunkowo banalnego schorzenia, często przebiegającego bezobjawowo, o niskim wskaźniku śmiertelności, wywołała skutki ekonomiczne, społeczne i polityczne na skalę niespotykaną w dziejach nowoczesnych społeczeństw? Spróbuję zarysować możliwe odpowiedzi w świetle dwóch ugruntowanych w naukach społecznych nurtów myślenia: koncepcji społeczeństwa ryzyka, sformułowanej w 1986 roku przez niemieckiego socjologa Ulricha Becka, oraz koncepcji czarnych łabędzi i systemów odpornych, kruchych i antykruchych, propagowanej od 2007 roku przez amerykańskiego ekonomistę libańskiego pochodzenia Nassima Nicholasa Taleba. W koncepcji Becka tytułowy Pan ma pochodzenie mitologiczne. Chodzi o Pana, boga greckiego, który oprócz różnych zalet miał opinię „tęczowego” playboya, jak byśmy to dziś powiedzieli. Nie o to jednak chodzi, otóż Pan obudzony z popołudniowej drzemki darł się potwornie (skądinąd łatwo go zrozumieć), czym wzbudzał powszechny strach, strach zwany panicznym. Co ciekawe, był także patronem lekarzy oraz wróżbitów, czyli współczesnych ekspertów od prognozowania.
Trudno nie przyznać, że przedstawiciele obu tych profesji i dzisiaj potrafią napędzić solidnego stracha. Beck mówi w swoich pracach eufemistycznie o ryzyku, ale tak naprawdę chodzi o lęk, lęk chroniczny, przeradzający się w strach paniczny pod wpływem byle wrzasku. Poza tym starogreckie słowo pantachoû znaczy „wszędzie”. No i epidemia koronawirusa została, chyba trochę na wyrost, uznana przez WHO za PANdemię. Warto przypomnieć, że obecnie [koniec marca 2020, czas powstania tekstu – przyp. red] odnotowano w skali świata ok. 500 tys. zakażeń, niech będzie z nieujawnionymi nawet milion, to wobec 7,6 mld populacji ludzkiej zaledwie ułamek procenta. Oczywiście mowa tu o zakażeniach związanych z poważnymi objawami. Zakażonych bezobjawowo mogą być dziesiątki, a wkrótce setki milionów. W takiej perspektywie lęk, a nawet paniczny strach są zrozumiałe. Wiele innych chorób zakaźnych nie wywołuje jednak takich emocji.
Koncepcja Becka – w uproszczeniu, do którego uprawnia formuła niniejszego tekstu – wychodzi od tezy, podobnie jak pomysły wielu innych socjologów i ekonomistów, że współczesne społeczeństwo ma charakter postindustrialny (oczywiście dotyczy to tzw. Zachodu z jego bliższymi i dalszymi peryferiami), w związku z czym stare, wypracowane w toku modernizacji, struktury, normy i zachowania społeczne zanikają. Gwarantowana dotychczas pewność pozycji materialnej i społecznej, praw obywatelskich i socjalnych oraz drogi życiowej (nie zawsze sprawiedliwa dla poszczególnych jednostek i grup społecznych) zastąpiona zostaje licznymi bardzo atrakcyjnymi możliwościami, opcjami i szansami, co otwiera nowe perspektywy na sukces. Za nadzieję na sukces trzeba jednak zapłacić narażeniem się na ryzyko. Postęp technologiczny i degradacja środowiska przyrodniczego, czemu Beck poświęca szczególną uwagę, są źródłem kolejnych rodzajów ryzyka. Zygmunt Bauman trafnie puentuje, że w epoce płynnej ponowoczesności gwarantowane przez władzę security (bezpieczeństwo społeczne) zostało zastąpione przez safety (bezpieczeństwo egzystencjalne). Bezprecedensowa reakcja polityków na kryzys koronawirusowy jest znakomitą ilustracją tej puenty. Ryzyko zawsze podszyte jest obawą, nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać. Jak pisze Beck, w społeczeństwie ryzyka „zatarciu ulega (…) rozróżnienie pomiędzy obliczalnym ryzykiem a nieobliczalnymi niepewnościami, pomiędzy ryzykiem a jego świadomością”. Ryzyko jest wszędzie, ale nagle przeradza się w konkretne zagrożenie.
W świetle tej koncepcji kryzys koronawirusowy jest zjawiskiem społecznym normalnym dla społeczeństwa postindustrialnego, tyle że o globalnym zasięgu (nie licząc Afryki, która i tak ma dosyć własnych plag). Wrzask Pana – „COVID-19 is coming!” – wywołał paniczny strach. Strach wywołał paniczne reakcje. Mogłoby to bardzo dobrze świadczyć o politykach, nagle troszczących się o życie stosunkowo niedużej (choć lokalnie bywa inaczej, np. w Lombardii) grupy osób, na ogół schorowanych, produkcyjnie nieprzydatnych, obciążających systemy medyczne i emerytalne, których przewidywana średnia długość dalszego życia nie przekracza dziesięciu lat. Mogłoby, gdyby nie okoliczności, ów paniczny strach, pod wpływem którego jednostki, grupy społeczne, narody i społeczeństwa robią wszystko, aby uratować swoją egzystencję. Podobnie zachowują się, lub są do takich zachowań nakłaniane, wobec innych, chwilowo zapomnianych problemów ekologicznych: kryzysu klimatycznego, skażenia masowo wytwarzanej żywności, zagrożeń awariami elektrowni jądrowych, zanieczyszczenia środowiska plastikiem, masowych szczepień itd. Dotyczy to także problemów społecznych i politycznych: terroryzmu, kryzysu uchodźczego, ekstremizmów politycznych, fundamentalizmów religijnych itd. Jest się czego bać. W naszym kraju temat mikrobów chorobotwórczych podnoszony był w związku z potencjalnym masowym napływem uchodźców. Nie wpuściliśmy ich, a zaraza przyszła skądinąd.
Warto jednak zwrócić uwagę, że ów paniczny strach nie ogarnął wszystkich. Społeczeństwa azjatyckie, dopiero od niedawna industrialne, ale na pewno nie postindustrialne, w panikę nie wpadły i sprawnie dają sobie radę z epidemią. Może też dlatego, że nie znają mitologii greckiej, bo mają własne.
Tytułowy łabędź pochodzi od „czarnego łabędzia”, czyli ptaka, który według autorytetów naukowych nie istniał, dopóki ktoś go nie zobaczył. W koncepcji Taleba „czarny łabędź” to wydarzenie całkowicie niespodziewane, niekoniecznie spektakularne, lecz wywołujące rozległe i poważne skutki, prowadzące do zasadniczych zmian. Może mieć charakter negatywny, np. inwalidztwo w wyniku absurdalnego wypadku, lub pozytywny, np. wielka wygrana na loterii w wyniku przypadkowego zakupu losu. Po odpłynięciu „czarnego łabędzia” nic już nie jest takie samo. Jedni trwają, inni tracą, jeszcze inni zyskują. Wszelkie bowiem zbiory złożonych całości (użyjmy dla lepszej zrozumiałości terminu „system”) dzielą się według Taleba na trzy grupy ze względu na reakcję na silne bodźce zewnętrzne (nie zawsze są to czarne łabędzie): odporne, kruche i antykruche. Te odporne odczuwają wprawdzie w wyniku takich bodźców liczne niedogodności, ponoszą koszty i straty, ale ostatecznie ich struktura, zasady funkcjonowania i pozycja w otoczeniu nie zmieniają się. Słabo również korzystają z nadarzających się okazji. Systemy kruche bardzo źle znoszą silne bodźce zewnętrzne, ponoszą ogromne koszty i straty, rozpada się ich struktura, przestają funkcjonować i ostatecznie giną. One również nie szukają nowych możliwości, ponieważ zanim pojawi się kryzys, uważają się za silne, odporne i stabilne. Najciekawsze i niosące nadzieję na lepszą przyszłość są natomiast systemy antykruche. One również ponoszą liczne koszty i straty, ale z reguły niewielkie, ponieważ nie dysponują wielkimi zasobami, są też w stanie szybko zmienić swoje zasady funkcjonowania i świadomie przebudować strukturę, aby jak najlepiej obronić się przed zagrożeniami i wykorzystać nadarzające się okazje. Ta zdolność wynika z ich skłonności do podejmowania małego ryzyka, chwytania się nawet mało obiecujących okazji. Korzystając z metafory medycznej, można powiedzieć, że ich system odpornościowy poprzez stały kontakt z drobnymi zarazkami i substancjami szkodliwymi stał się silny i zdolny do odparcia większych zagrożeń.
Kryzys koronawirusowy jest zatem negatywnym „czarnym łabędziem”. Nieważne, czym jest w istocie i co go wywołało. Po prostu pojawił się i już. Jego skutki mają zasięg globalny, dotyczą gospodarki, polityki, społeczeństwa i codziennego życia miliardów ludzi. Nic już nie będzie takie samo. A jakie będzie? Według Taleba zależy to właśnie od odporności, kruchości bądź antykruchości milionów systemów składających się na współczesne globalne społeczeństwo. Kryzys koronawirusowy zbudował wielkie laboratorium testowania koncepcji Taleba. Które osoby, rodziny, grupy i organizacje społeczne, instytucje publiczne, przedsiębiorstwa, branże i sektory gospodarki, państwa i ich ugrupowania okażą się odporne, które kruche, a które antykruche? Eksperyment trwa. Pierwsze wyniki już są, choć z ich publikowaniem nie spieszyłby się żaden uczciwy badacz. Kruche okazały się: sport zawodowy, kultura imprezowa, transport lotniczy, branże turystyczna i częściowo gastronomiczna. Odpornością wykazała się Chińska Republika Ludowa. Aż trudno w to uwierzyć, jak krucha okazała się Unia Europejska. Potężne Stany Zjednoczone chwieją się. Gubernator stanu Nowy Jork publicznie błaga o respiratory, choć pół roku temu nie wiedział, co to jest. Bogate, zorganizowane i sprawne Niemcy nie potrafią przezwyciężyć pewnych wad federalizmu. Można tak długo wymieniać, ale są to, jak już wspomniano, pierwsze wrażenia.
Zadziwiającą antykruchość wykazuje świat nauki i akademii. Uchodzący za jajogłowych dziwaków, zajmujących się nie wiadomo czym za publiczne pieniądze, nagle stali się narodowymi guru. Jak niedawno napisał Ivan Krastev, nadszedł czas ekspertów. Naukowcy i firmy wysokich technologii tworzą nowe warianty sprzętu medycznego, testów, leków i intensywnie pracują nad szczepionkami. Chciałbym zauważyć, że robią to bez grantów, wielkich programów badawczych, międzynarodowych konferencji i komitetów naukowych.
Kończąc, choć najciekawsze dla obserwatora rzeczywistości społecznej dopiero się zaczyna, chciałbym wyrazić nadzieję, że również uniwersytety, w tym Alma Mater Stetinensis, okażą się antykruche, że będziemy bardziej innowacyjni, otwarci na otoczenie, bardziej zdecentralizowani, elastyczni, „ucyfrowieni i usieciowieni”. Bardziej na dystans, ale jednak blisko. Może warto zejść z katedry i powiedzieć swoje za pośrednictwem podkastu? Wtedy problem obecności i skupienia uwagi słuchaczy odpadnie, będziemy ze studiującymi (ale nie tylko z nimi) zawsze, a zwłaszcza wtedy, kiedy będą mieli czas i ochotę posłuchać, co mamy do powiedzenia i pokazania w zlinkowanej prezentacji.
Prof. dr hab. Marek Dutkowski, Instytut Gospodarki Przestrzennej i Geografii Społeczno-Ekonomicznej Uniwersytetu Szczecińskiego
Tekst ukazał się pierwotnie na łamach „Przeglądu Uniwersyteckiego”.