Sławomir Doburzyński

Umowa społeczna jest wartością, którą dzisiaj lekceważymy. Może z racji jej abstrakcyjności, może z obawy przed uświadomieniem sobie, jak wielka jest szkoda, która ponieśliśmy. To także kruche narzędzie, które raczej nie zostanie przyniesione z zewnątrz jako ustrojowo – prawny mechanizm dekretowany do wdrożenia przez urzędników. Dojrzale traktowana koncepcja regionu i uwzględnienie mechanizmów, które regulują współczesne procesy rozwojowe w Polsce, w pełni uzasadnia tezę o potrzebie formułowania i wprowadzania w życie umowy społecznej także, a może przede wszystkim w wymiarze regionalnym właśnie. Taką umowę musimy chcieć i potrafić wypracować sami, ze sobą i dla siebie. Codzienny test w postaci rzeczywistości przekonuje, że inną drogą już dalej nie zajdziemy.

Kategoria umowy społecznej pewnie brzmi dziś w naszych uszach jako abstrakcja, co można traktować zarówno jako zarzut wobec sensowności jej proponowania, jak i walor wnoszony do debaty publicznej. Wszyscy odczuwamy – jak można się było spodziewać w momencie narastania obecnej, nietypowej sytuacji – nadmiar informacji o tym, „jak jest”. Szukamy możliwie satysfakcjonującej, tłumaczącej i produktywnej prognozy tego, „jak będzie”. To niezbędne, by zyskać indywidualny i zbiorowy spokój, ale też wyznaczyć sobie perspektywę działania.

Trudno będzie o uzyskanie dla owego działania rzeczywistej efektywności bez wprowadzenia w życie tego stanu równowagi w życiu publicznym, który zwykło się nazywać umową społeczną. Zwyczajowo to pojęcie jest stosowane do opisu relacji w skali kraju. Dojrzale traktowana koncepcja regionu i uwzględnienie mechanizmów, które regulują współczesne procesy rozwojowe w Polsce, w pełni uzasadnia tezę o potrzebie formułowania i wprowadzania w życie umowy społecznej także, a może przede wszystkim w wymiarze regionalnym właśnie.

Jeśli coś nam rzeczywiście doskwiera w życiu publicznym, to właśnie tak szeroko rozpowszechnione przekonanie, że taka umowa jest niemożliwa. Na przeszkodzie jej zawarciu stoją głęboko zakorzenione i wciąż znajdujące przestrzeń do zagospodarowania podziały i tematy sporne, słabość instytucji, które miałyby odpowiadać za tego rodzaju proces, brak podmiotowości i decyzyjności, w oparciu o które umowa taka miałaby się realizować. Wszystko to oddaje przy pobieżnym spojrzeniu miałkość, abstrakcyjność, nierealność zagadnienia, jego oderwanie od tego, co znane, więc lubiane i akceptowalne w naszym opisie rzeczywistości wokół nas. Tu jest pogrzebany przysłowiowy pies. Nie aspirujemy do zawarcia umowy, bo nie dostrzegamy tego, że nie ma ona dotyczyć abstrakcyjnych obywateli z pism Toqueville’a i książek Marcina Króla, ale nas samych, wspólnoty, którą mamy tworzyć. Innymi słowy społecznością regionalną może stać się tylko ta zbiorowość, która zobaczy w tym rację swego istnienia, w opozycji do powolności i przypadkowości względem wyroków losu, polityki czy pandemii. Zyskujemy prawo do zgłaszania pretensji wobec świata, kiedy nasza świadomość skutecznie zaczyna wpływać na byt.

Nie pozostaje nic innego, jak nie oglądając się bezradnie i nie porównując do innych – bo przecież oni są inni – wsiąść się za tak elementarne wyzwania, jak budowanie instytucji czy reguł. To w tej kategorii wyzwań i powinności należy umieszczać proces kształtowania umowy społecznej w rozumieniu wspólnie przyjętego i respektowanego zestawu wartości, celów czy działań. Nie sposób na dłuższą metę utrzymać we względnej stabilności zbiorowości ludzi ze wspólnie posiadanymi terytorium, instytucjami i minimum kapitału symbolicznego, która nie posiada takiej formy konsensusu. Pomorze Zachodnie należy do tych regionów, w których zabrakło dla formułowania umowy nie tylko paliwa pochodzącego z przynależności do substancji państwa, ale przede wszystkim musiały w pierwszej kolejności zmierzyć się z oddolną presją i rywalizacją tożsamości i racji importowanych wraz z dorobkiem pionierskich losów. Po trzech dekadach ujętego w ramy ustrojowe samorządzenia się pora najwyższa stanąć wobec pytania nie tylko o to, co nam się mimo wszystko w rzeczonej materii udaje, ale przede wszystkim – na czym opierać wysiłki w przyszłości?

W znacznej mierze pracę wykonała za nas historia i geografia. Żyjemy zatem w określonym systemie odniesień, o znacznej stabilności i wątpliwej perspektywie modyfikacji, które mogą być brane za podstawę dalszych negocjacji celów i sposobów działania. Za nami też kilkunastoletnie doświadczenia realizacji koncepcji rozwoju dające materiał do weryfikacji skuteczności podejmowanych metod i kierunków. Niezmienne pozostają same kluczowe koordynaty – peryferyjność regionu, jego wewnętrzna niejednorodność związana z peryferyjnym położeniem najważniejszych ośrodków miejskich, stała potrzeba wzmocnienia obszarów wiejskich i małych miast oraz centrum regionu najbardziej oddalonego od impulsów rozwojowych. Do tego dochodzi nie traktowana przez wszystkie środowiska z jednakową atencją kwestia pogranicza i szerzej międzynarodowego oddziaływania jako zagadnienie, które determinuje w mniejszym lub większym stopniu perspektywę ogólnoregionalną. Te warunki mają charakter w gruncie rzeczy obiektywny i nie ulegają głębokim zmianom, wciąż wyznaczają agendę głównych problemów, wobec których określają się bardziej szczegółowe zagadnienia. Jeśli zatem poszukiwać dla umowy społecznej jednoznacznych punktów oparcia, to prawdopodobnie właśnie przestrzenne i historyczne przesądzenia mają charakter najbardziej trwały i niepodważalny.

Do nich odwołują się też polityki publiczne formułowane przez samorząd województwa. W przypadku Pomorza Zachodniego przybierają one postać sformalizowaną, ich zapis jest instrumentem i punktem odniesienia dla działań administracji samorządowej, a zarazem cechują się dyskursywnością, pewną dozą otwartości na ewaluacje i modyfikacje. Dla wszystkich środowisk są zatem odpowiednią zachętą do  definiowania swojego stanowiska i forsowania go w dialogu z ewentualnie odmiennymi podejściami. Istota samorządności przyczynia się do tego, że taka wymiana opinii i racji jest bardziej otwarta niż ewentualna dyskusja nad decyzjami rządu czy wpływanie na poczynania biznesu, gdzie większy nacisk pada na skuteczność i efektywność, a dysproporcja siły po różnych stronach sporu jest duża. Wobec tego polityki publiczne mogą być dla wszystkich zainteresowanych środowisk obszarem testowania i wdrażania zaangażowanej, dojrzalej demokracji odnoszącej się do ważnych zagadnień publicznych. Wydaje się, że w pełni doceniając wagę „wielkiej polityki” to na tym regionalnym poziomie trzeba widzieć przestrzeń wielkiej pracy nad kompetencjami i determinacją do udziału w polityczności jako trosce o dobro wspólne.

Świat jest bardzo złożonym mechanizmem i owa zdolność do zabierania głosu i pozyskiwania zrozumienia dla poszczególnych stanowisk stanowi realną trudność. Ujawnia się ona, gdy wyraziciele rozmaitych poglądów mają wydostać się poza niezobowiązującą, doraźną, internetową publicystykę bądź zaangażować się w konkretne projekty. Jak się wydaje w przestrzeni regionalnej istnieje wiele możliwości dla działania i uzyskiwania efektów, które pozwalają dojrzewać większym zmianom i zyskiwać walor i skalę ogólnopolska. Można też przypuszczać, że w wielu przypadkach to przesuwanie perspektyw może okazać się niepotrzebne. Kwestia województwa środkowopomorskiego może służyć za przykład bardzo ważkiego zagadnienia, któremu wyrządzono krzywdę nadając mu niewłaściwą skalę, nie wykorzystując wszystkich argumentów i instrumentów dla wypracowania rozwiązań w wymiarze dwóch zainteresowanych województw. Nie bez znaczenia jest chyba fakt, że problem ten nie ma swojego wyrazistego gospodarza, nikt go systemowo i w związku z regionalnymi realiami nie opracowuje, wobec tego ani tu, ani tym bardziej w polityce krajowej nie ma szansy wzbudzić rzeczywistego zainteresowania i emocji. Tym bardziej nie stanie się łatwo przedmiotem umowy społecznej.

Uzyskanie umocowania w realnej przestrzeni ma kluczowe znaczenie taktyczne i merytoryczne. Pozwala odwołać się do konkretu i kanalizować emocje w związku z wyobrażeniami i potrzebami ludzi zagospodarowującymi określone doświadczenia. Tym łatwiej przypisać im walor merytoryczności związanej z ludzkim losem właśnie, a nie teoretycznymi bądź wąsko definiowanymi potrzebami, co grozi polityce publicznej w wymiarze regionalnym. Takim torem szła idea sformułowania standardów opisujących pożądany i oczekiwanych jako efekt realizacji poszczególnych polityk publicznych. Nie została ona – póki co – wprowadzona w życie, nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by tego rodzaju instrument upowszechnić. Standardy mają określać poziom wartości wskaźników z dziedziny jakości życia, takich jak ilość miejsc w przedszkolach, dostępność usług medycznych, ilość terenów zielonych czy wiele innych. Wprowadzając je wspólnota zyskuje możliwość toczenia sporu nie tyle bądź nie tylko w związku z wydarzeniami z przeszłości, przekonaniami czy postaciami bohaterów i wrogów, ale na temat tempa i możliwości dokonywania zmian, co do których istnieje zgoda, że są potrzebne. Ów spor to zresztą tylko wartość dodana wobec wspólnotowego uzgodnienia, celu, który nadaje sens publicznemu działaniu, osadza teraźniejszość w dłuższej perspektywie czasowej. Zmiana władzy nie może oznaczać, że bezwarunkowo zmieniają się priorytety i standardy, do których dążymy. Praca nad polityka i standardami jest ważna i trudna, ale później tym łatwiej bronić tego, co się wspólnie w pocie czoła wypracowało.

W ten sposób przynajmniej te dwa komponenty – polityki publiczne i standardy jakości życia – doskonale nadają się do konstruowania umowy społecznej jako fundamentu zgodnego działania wspólnoty. Nie zgadzania się we wszystkim i zagłaskiwania różnic, ale zdefiniowanego jako pozytywny komponent rzeczywistości przekonania, że mimo wszystko łączy nas wystarczająco dużo i trwale, by chcieć tu razem być. Taki fundament nie zastępuje wszystkiego, ale pozwala na więcej. Wraz z nabywaniem wspólnotowych doświadczeń możemy starać się go rozbudowywać, przenosić walor umowy na kolejne aspekty, w szczególności dbając o trwałość instytucji i rozwiązań prawnych, kodeksowych i statutowych, o niezmienność reguł postepowania, jeśli nie wygasa ich wewnętrzna logika. Z całą pewnością tego wszystkiego potrzeba już na poziomie regionu i tu możliwe jest wykuwanie kultury działania respektowanej w wymiarze ogólnopolskim. Także w tym celu potrzebne powinny się okazać samorządowe województwa jako owoc polskiej modernizacji w jej szerszym niż ekonomiczny sensie.

Jest umowa społeczną wartością, którą dzisiaj lekceważymy. Może z racji jej abstrakcyjności, może z obawy przed uświadomieniem sobie, jak wielka jest szkoda, którą ponieśliśmy. To także kruche narzędzie, które raczej nie zostanie przyniesione z zewnątrz jako ustrojowo – prawny mechanizm dekretowany do wdrożenia przez urzędników. Taką umowę musimy chcieć i potrafić wypracować sami, ze sobą i dla siebie. Codzienny test w postaci rzeczywistości przekonuje, że inną drogą już dalej nie zajdziemy.