To wręcz niewiarygodne, że tego rodzaju dylematy wciąż nam towarzyszą u progu trzeciej dekady XXI wieku. Nie ma przyszłości gospodarka, która zamiast mierzyć się z wyzwaniami rynku ciągnie za sobą ogon indywidualnych „karier”. Potrzebny jest namysł nad etyką ludzkiej pracy, ale pilnie trzeba go oczyścić z zagadnienia pasożytnictwa – pełnienia funkcji, w których nazwisko jest ważniejsze od kompetencji i znaczenia dla firmy i społeczeństwa.   

W porządnie zarządzanej i funkcjonującej firmie każdy etat ma swoje uzasadnienie i w krótszej lub dłuższej perspektywie przekłada się na efekty ekonomiczne. Systematyczne dążenie do optymalizacji działania każe dostosowywać zatrudnienie do potrzeb, względnie poszukiwać rozwiązania, gdy liczba pracowników nie przystaje do bieżącego rachunku zysków i strat, ale i to w relacji do określonego horyzontu czasowego, na zamierzonym dystansie. Ludzka praca jako zasób i jako wielowymiarowa wartość nie może rywalizować z celami biznesowymi.

Jeśli rachunek ekonomiczny nie jest jedynym lub najważniejszym probierzem funkcjonowania firmy, jak to ma miejsce w podmiotach, których właścicielem jest państwo, realne staje się niebezpieczeństwo przerostu zatrudnienia (jako utrzymywania rozbudowanych, stałych zespołów ludzkich niezależnie od zmian koniunktury i specjalizacji produkcji) lub przechowywania pracowników (jako zjawiska indywidualnego), którzy w „normalnych” warunkach nie utrzymywaliby etatu, bądź nie zajmowali określonego stanowiska w hierarchii służbowej. Należy tu z całą mocą postawić pewną zasadniczą kwestię. O ile samo istnienie przedsiębiorstw państwowych i ich rolę w nowoczesnej gospodarce uważam za istotne – w sektorach strategicznych, jak przemysł stoczniowy, wręcz nieodzowne – to polityka rynku pracy prowadzona przy udziale tego typu firm jest już czystym anachronizmem. Nie ma żadnego poważnego uzasadnienia dla wspierania mechanizmu, który podważa znaczenie tak wielu zmiennych wpływających na udział przedsiębiorstwa w rynku. Polityka zatrudnienia rozumianego jako oferowane dobro nie może być efektywnie koordynowana z wahaniami koniunktury, koniecznością adaptacji do zmian specjalizacji, postępu technologicznego i konieczności stałego uczenia się, w szczególnych okolicznościach – jak obecnie – pracy zdalnej. Wszystko to ma zresztą miejsce w nowoczesnym społeczeństwie, które wartość pracy oferuje jednostkom już nie w ramach wielkich organizmów gospodarczych, ale godnego udziału w rozporoszonym, regulowanym przez prawo rynku. Realne wyzwania przesunęły się w tym świecie poza obszary, jakie przyzwyczajenie jesteśmy kojarzyć  wielkimi zakładami ery PRL.

Te wszystkie uwagi odnoszą się do problemu związanego z przerostem zatrudnienia, dziś coraz rzadszym i jeśli pojawiającym się w orbicie świadomości opinii publicznej, to raczej widzianym we właściwym mu negatywnym świetle. Na poziomie zbiorowości praca została doceniona i już tak łatwo się nią nie szafuje. Gorsze jest natomiast to, że wciąż w wielu przypadkach jest podtrzymywana jako indywidualny dar – konkretny, pojedynczy etat – świadczona bez wystarczającego związku z interesem ekonomicznym. Jeśli ma to miejsce w prywatnej firmie, to decyzja i konsekwencje pozostają sprawą właściciela. Jeśli sprawa dotyczy firm państwowych, jest zagadnieniem istotnym dla nas wszystkich.

Grzech ten, niestety, przypadłością sektora państwowego pozostaje. „Dekownicy” towarzyszą niewykształconej w wystarczającym stopniu kulturze organizacji i efektywności, dominacji centralizmu zarządzania, źle rozumianej lojalności międzyludzkiej, a wreszcie – zaburzonej etyce odpowiedzialności za dobro publiczne. To być może głębiej osadzony problem prowincjonalnej mentalności nie związanej z miejscem w przestrzeni, ale ze stanem umysłu. Peryferyjnie ukierunkowane cele i brak woli rozwoju rodzi zgodę na bylejakość, na tolerowanie tych, których ambicją pozostaje bycie na świeczniku tylko tu i teraz. Odwaga konkurowania z całym światem czy też mentalna obecność wśród liderów rynku nie przynosi satysfakcji związanej z bezpieczeństwem pensji i honoru przypisanego do państwowego etatu na krańcach systemu. Grając o wyższe stawki jako liderzy firm i chcąc nowoczesnego państwa jako ambitna społeczność doskonale widzimy, jak anachroniczna i krótkowzroczna jest taka postawa dekowników, opierająca się wyłącznie na naszej cichej zgodzie i braku determinacji w naprawianiu swojego świata.

Jeśli uznajemy istnienie przedsiębiorstwa państwowego za wartość dla lokalnej społeczności, to zgoda na utrzymywanie w nim „dekowników” jest chyba największym zaprzeczeniem tej wartości i najpoważniejszym błędem. Taki wybiórczy etatyzm świadczy o naszej słabości, peryferyjności, o prowincjalizmie promującym miernotę tam, gdzie powinniśmy umieć zgromadzić najcenniejsze zasoby. Wyzwanie polega na podążaniu za trendami, na reindustrializacji i przywracaniu znaczenia przemysłu jako serca gospodarki, na stałym poszukiwaniu przewag i kojarzeniu ich z lokalnym interesem. To ważne zadania możliwe do realizacji we współpracy państwa z sektorem prywatnym , a nie okazja do nagradzania mniej lub bardziej jednoznacznych zasług. Jeśli nie potrafimy tego jako społeczność dostrzegać, rozumieć i piętnować, to znaczy, że nie dorastamy do właściwego znaczenia gospodarczych mechanizmów i roli państwowych firm. Godząc się na mierność publicznych etatów akceptujemy mierność siebie samych jako społeczeństwa.

Stoję na stanowisku, że wobec niezastępowalności państwa jako uczestnika rynku, wobec trwałości jego żywotnych interesów, istnienie w Szczecinie i na Pomorzu Zachodnim firm państwowych jest ważne i potrzebne. To jedna z kotwic pozwalających nam utrzymywać łączność z globalną gospodarką, jeśli kotwica ta właściwie spełnia swoje cele i jest przeznaczona do wspierania w niezbędnym zakresie rozwoju i ekspansji indywidualnej przedsiębiorczości. Tych celów żadna państwowa firma spełnić nie może, jeśli koncentrować się będzie na kwestiach personalnych, na pytaniu o to „kto?”, a nie „co?” i „za ile?”. Utrzymując dekowników pozostaniemy bezradni wobec głosów krytyków państwowej przedsiębiorczości i jej roli w rozwoju miasta i regionu. To elementarny wybór miedzy interesem poszczególnych osób i całej społeczności.