Produkcja stoczniowa na świecie i tuż obok nas mimo trudności jest podtrzymywana przy życiu, bo od tego zależy los całej gospodarki. Powinniśmy zrobić wszystko, by i u nas obecny kryzys nie został zmarnowany.

Po miesiącach pandemii widać jeszcze wyraźniej, jak złożony jest to sektor rynku i jak ważny dla funkcjonowania współczesnej gospodarki i odgrywających na nim ważne role graczy. To nie tylko wielki kapitał, ale też państwa narodowe. Tak, nie tylko Polska posiada i stara się realizować swoje interesy jako państwowy właściciel zakładów produkcyjnych. Branża okrętowa nieustannie buzuje od informacji napływających z globalnego teatru przewozów, dostaw, koniunktur i inwestycji, od analiz tego, w jakim stopniu może się to przełożyć na realizację starych kontraktów i zawieranie nowych, burzliwych poszukiwań kapitału i negocjowania złożonych kosztorysów.

Nad tym wszystkim unosi się stary jak świat konflikt interesów największych graczy, wobec którego kurs nieustanie ustawiają ci mniejsi, na nich patrzą i orientują się pomniejsi, i kolejni, i ci wszyscy, którzy na drugim końcu świata od interakcji tych wszystkich czynników, zależności i wpływów uzależniają swoje działanie i ekonomiczny byt. Dobrze to widać na przykładzie azjatyckiego koncernu Genting, właściciela trzech niemieckich stoczni, który skutecznie zabiega dziś o wsparcie landu, a w dalszej kolejności być może także rządu federalnego, na ratowanie swoich zakładów. To wsparcie dostaje, ale wcześniej inwestował we wschodnioniemiecki przemysł gigantyczne pieniądze. Kupował firmy, budował infrastrukturę, ale także angażował środki w realizację kontraktów na produkcję wycieczkowców, bo to rynek, w którym gotowe i opakowane zabawki nie czekają na kupującego na sklepowej półce. Wielkie obroty wymagają ogromnego wysiłku. Mamy do czynienia z wielką plątaniną uwarunkowań, wśród których okresowe kryzysy i epizodyczne epidemie stają się nowymi, czasem kluczowymi zmiennymi. Nie ma usystematyzowanej i niezawodnej wiedzy pozwalającej sformułować teoretyczny model porządkujący ten chaos i pozwalający się w nim poruszać. Są ustalone ścieżki i w miarę rozpoznawalne hierarchie, ale przede wszystkim niezbędna jest mądrość, aktywności i wola działania.

Polski sektor stoczniowy znajduje się wobec tak rozumianego rynku w specyficznej sytuacji, bowiem stanowi hybrydę państwowej własności i prywatnej przedsiębiorczości. To samo w sobie nie jest złe, jeśli patrzymy na ten stan rzeczy zarówno z ekonomicznego punktu widzenia, jak i uwzględniając „interes narodowy”. Stawiając ten drugi na pierwszym miejscu musimy widzieć i rozumieć rolę, jaką państwo chce w związku ze swoim nadmorskim położeniem odgrywać i jednocześnie instrumenty, jakimi zamierza się posługiwać. To państwo ustala ramy polityczne, infrastrukturalne i prawne tego, co w gospodarce morskiej możliwe. W przypadku Polski od lat mowa raczej o intencji odgrywania aktywnej roli w poszczególnych sferach morskiego biznesu i aktywności, niż o ukierunkowanym i intencjonalnym działaniu. Całe demokratyczne trzy dekady i okres dokonujących się wówczas ekonomicznych przekształceń i przegrupowań w światowym układzie sił to dla naszego kraju czas wyczekiwania i redefiniowania stanowiska. Wobec tego prywatna przedsiębiorczość stale nie jest w stanie uwolnić potencjału, który pozwoliłby strategiczne interesy państwa z pełnym przekonaniem wyznawać i realizować.

Z tym przede wszystkim mamy dzisiaj do czynienia i to rzuca nam się w oczy. Epidemia i perspektywa globalnej recesji wpływają na nowe rozdanie, więc tym wyraźniejsza jest postawa naszego wyczekiwania na rozwój wypadków i niepewność tego, w którą potoczą się stronę. Czy naprawdę dokonaliśmy wszystkiego, aby w tych realiach i wobec istniejących potrzeb zapewnić odpowiednie warunki dla funkcjonowania działalności produkcyjnej i świadczenia usług w naszych stoczniach? Chyba nie dość uważnie śledzimy lekcję sąsiadów, gdzie produkcja stoczniowa jest traktowana jako koło zamachowe całej gospodarki i doświadczenia wielu innych krajów, gdzie dzieje się podobnie.

Mamy prawo i obowiązek otwarcie formułować takie pytanie i stale podnosić kwestię realnego planu działania na rzecz polskiego sektora stoczniowego i jego konkretnych form. Część pomysłów leży na stole i czeka na wdrożenie, inne wymagają uzgodnień i szybkiego, energicznego działania choćby na wzór wysiłków podejmowanych nieopodal, w stosunku do konkurencyjnych stoczni niemieckich. Obiektywnie stocznie polskie znajdują się dziś w lepszej kondycji, ale brakuje im większego zainteresowania i właściwej roli w procesie rozwoju kraju. Bez takiej determinacji zmarnujemy dzisiejszy kryzys i pozostaniemy w stanie niezdecydowania.