Polityka nie zaczyna się i nie kończy na partiach politycznych. Gdyby w grę wchodziły tylko decyzje o skali ogólnokrajowej i przesadzenia o ustrojowym stopniu ogólności, byłyby one wystarczającym narzędziem definiowania i forsowania racji. O wiele więcej dzieje się jednak nie „w Polsce”, ale tu i teraz. Dlatego nie powinniśmy zostawiać partii samym sobie. Dla naszego i ich dobra.    

Polska ma trudną, stosunkowo krótką, przerywaną i burzliwa historię parlamentaryzmu partyjnego. Gdy w okresie międzywojennym miała okazję się realizować w niepodległym państwie, to nieustannie targały nią niepokoje, a świat i Europa weszły akurat w epokę, która nie sprzyjała demokracji. Po długiej przerwie, po roku 1989 pojawiła się kolejna szansa tworzenia cywilizowanego, powszechnego w nowoczesnych państwach, opartego na systemie partyjnym modelu funkcjonowania polityki. Po części cierpiała ona na choroby wieku młodzieńczego i gwałtowność powstawania i upadania nowych organizmów partyjnych, po części zmagała się z demonami i bagażem ludzkich i środowiskowych doświadczeń okresu PRL-u, a także pamięcią o dziedzictwie międzywojennym. Co nie mniej istotne, historia znowu przyspieszyła i nie dała Polsce zbyt długo nacieszyć się nudną stabilizacją i dekadami ucierania się obyczaju ustatkowanego parlamentaryzmu i partii obrastających w procedury i struktury. Wobec przemian technologicznych i społecznych, ekspansji populizmu, kryzysów uchodźczych, ekonomicznych i terrorystycznych, a także wyjątkowego rodzimego doświadczenia katastrofy smoleńskiej tradycyjna opowieść o logice obecności partii w życiu politycznym okazała się niewystarczająca, nie dość adekwatna. Dość powiedzieć, że nie doczekaliśmy się ukształtowanej i okrzepłej chadecji, socjaldemokracji czy ugrupowana lewicowego w takiej postaci, jakie znane są z najnowszej historii ruchów politycznych w Niemczech czy Francji.

Równocześnie z odrodzeniem demokratycznych i rywalizujących na rynku idei partii politycznych rodziła się polska samorządność i nowy kształt administracji terytorialnej. Siłą rzeczy oba procesy ze sobą współgrały i oddziaływały na siebie. Przyjęty na początku wieku format województw samorządowych zarówno ich wielkością, jak i przypisanymi funkcjami, korespondował z logiką międzypartyjnej rywalizacji, stwarzał przestrzeń do zarysowywania konturów idei i koncepcji rozwojowych w odwołaniu do pomysłów na Polskę lokalną. Samorząd kreował kadry dla polityki krajowej, sam stanowił czasami odskocznię dla zwalniających lub zmieniających charakter karier. Rozwój lokalny i regionalny z całą pewnością był wpisywany w agendę polityki rozumianej jako rywalizacja partyjnych machin, tak jak i część gospodarki czy kultury, która pozostała pod kontrolą państwa.

Osobnego namysłu domaga się kwestia tego, na ile partie polityczne poważnie potraktowały zobowiązanie wynikające z nawiązania bliskich, bezpośrednich związków z zarządzaniem samorządami. Nie ma wątpliwości, że wybory samorządowe z biegiem lat coraz bardziej stawały się okazją do toczenia sporów o formacie ogólnokrajowym, coraz bardziej marginalizując ich właściwy przedmiot. W dużej mierze cała partyjna polityka, tak jak wybory, jest „o Polsce” z jej faktycznymi i mniemanymi problemami, a nie o koncepcjach i prawidłowościach, które miałyby obowiązywać w rozwoju lokalnym i regionalnym. Tu możliwe jest zatem postawienie fundamentalnego zagadnienia: czy w warunkach zawziętej partyjnej rywalizacji możliwe jest dziś skuteczne prowadzenie polityki rozwoju na poziomie samorządu?  W jakim stopniu partyjna polityka dynamizuje bądź ogranicza samorząd terytorialny?

Punkt ciężkości leży, jak się wydaje, w dwóch monopolach państwa wyznaczających horyzont działania i aspiracji samostanowienia lokalnych i regionalnych środowisk – monopolu na definiowanie prawa i dystrybucję pieniędzy. Jakkolwiek politycy podkreślają rolę samorządu i deklarują znaczenie lokalnych środowisk, to pozostają bardzo ostrożni w desygnowaniu na administrację samorządową prawa do samostanowienia i niezależności. Na niczym spełzły przekształcenia izby wyższej parlamentu w izbę samorządową. Regiony biorą aktywny udział w wypracowywaniu ze strukturami unijnymi reguł wydatkowania części przyznawanych Polsce funduszy, w ustrój ten wpisane jest wręcz istnienie swoistego by-pass’u między Brukselą i regionami pomijającego poziom państwa. Ogół polityki finansowej sprawia jednak, że województwa samorządowe, a w jeszcze większym stopniu gminy i powiaty, zależne są od wektorów i praktyki funkcjonowania państwa. Ma to decydujący wpływ na perspektywy inwestycyjne, na to, w jaki sposób lokalne społeczności mogą wyobrażać sobie swoje cele i tworzyć mechanizmy ich realizacji, coraz częściej także – na możliwości bieżącego zaspokajania potrzeb i utrzymywania przy życiu podstawowych instytucji. To złożona kwestia systemowego podejścia do Polski lokalnej i regionalnej jako przedłużenia państwa, a nie równoprawnego partnera w jej budowie. Monopol prawny i finansowy jest dla centrali bardziej przewidywalnym rozwiązaniem, niż godzenie się na zwiększoną dozę negocjacji i zawierania różnego rodzaju kontraktów, nawet jeśli rozwiązania takie okazywałyby się bardziej uzasadnione ekonomicznie. Idea sprawności czy też prostoty mechanizmu przeważa nad potrzebą wydajności oraz świadomością złożoności procesów.

Takie są realia i trudno przewidywać w wyobrażalnej perspektywie ich zmiany. Z punktu widzenia społeczności miasta i regionu sensowne jest zatem formułowanie reguł, w ramach których możliwe będzie równoważenie przewagi polityki partyjnej przez politykę zaangażowania i sprawczości. W teorii ewolucji systemów politycznych nie jest niczym niezwykłym, że tego rodzaju relacje ulegają ewolucyjnym przekształceniom, a dochodzące do głosu interesy społeczności stopniowo formują i przekształcają ramy ustrojowe dostosowując je do logiki codzienności i lokalności. Rzecz w tym, czy społeczność  ma w sobie dość podmiotowości i determinacji, by wydobyć się na aktywne współdziałanie z siłami decydującymi w „wielkiej” polityce. Jeśli zatem jest dla lokalnego biznesu jasne, że niezbędna jest określona modyfikacja kursu w polityce gospodarczej na danym obszarze, to nie ma innej drogi, niż wystarczająco silne i wyraźne sformułowanie swego stanowiska, w skali i przy zaangażowaniu właściwym dla rangi wyzwania. Jeśli nie uzyskuje on oczekiwanych skutków, to może działa nieadekwatnie? Może trzeba umieć organizować wokół siebie inne środowiska, partnerów społecznych, może trzeba efektywnie dotrzeć do mediów, albo po prostu lepiej dobrać słowa i obrazy. Spójrzmy na tak wiele inicjatyw we współczesnym świecie, które przy użyciu internetu czy też obywatelskiej pasji zmieniają współczesną politykę. Właśnie pasja i silne poczucie własnej racji jest ich zasadniczą siłą. To one sprawiają, że zawieranie kontraktu państwa i formalnych ciał politycznych ze społeczeństwem i społecznościami (ogólnokrajowymi, regionalnymi, lokalnymi) ma tak głęboki sens.

Partie są dla nas narzędziem realizowania się woli i przekonań ujętych w ramy polityki, ale tej polityczności nie wyczerpują. Jest jeszcze nasza energia lub jej brak, potrzeba naszej gotowości, by z tymi partiami i czasem obok nich osiągać coś ważnego. Sprowadzony do partyjności niewiarygodny staje się samorząd, niewydolne okazują się społeczności miast i całych regionów – ale to ten wynalazek nowoczesnej wiedzy o polityce pozwala nam w cywilizowany sposób dogadywać się w ważnych sprawach na forum publicznym. Partie będą w tym zadaniu efektywne, jeśli nie zostawimy ich samym sobie. Dla naszego i ich dobra.

Zbigniew Jagniątkowski: Albo dekownicy, albo interes zbiorowości

To wręcz niewiarygodne, że tego rodzaju dylematy wciąż nam towarzyszą u progu trzeciej dekady XXI wieku. Nie ma przyszłości gospodarka, która zamiast mierzyć się z wyzwaniami rynku ciągnie za sobą ogon indywidualnych „karier”. Potrzebny jest namysł nad etyką ludzkiej pracy, ale pilnie trzeba go oczyścić z zagadnienia pasożytnictwa – pełnienia funkcji, w których nazwisko jest ważniejsze od kompetencji i znaczenia dla firmy i społeczeństwa.

Zbigniew Jagniątkowski: Nie wystarczy być barbarzyńcą

Największą satysfakcję powinniśmy dziś odczuwać z tych przedsięwzięć, które nie były owocem radykalnej rewolucji i gwałtownego zrywu, ale następstwem mozolnych przygotowań i wytrwałej realizacji całej społeczności. To trudne. Jeszcze poważniejsze wyzwanie polega na zrozumieniu, że takie osiągnięcia zmieniają bardzo wiele, są źródłem zobowiązania. Rozejrzyjmy się dookoła. Już nie elementarny brak, ale osiągnięty status staje się dla nas źródłem wyobrażeń o przyszłości i zobowiązania wobec niej.