Usilna praca nad sformułowaniem oczekiwań i koordynacją wysiłków wszystkich beneficjentów przyszłej perspektywy finansowej Unii Europejskiej jest nam niezmiernie potrzeba. Wielkie kwoty łatwo się psują, psują też dysponentów, potrafią ciągnąć na dno nawet największe imperia, a co dopiero tych, którzy do potęgi aspirują.
Być może uzasadnione jest stwierdzenie, że zamierzonym bądź wtórnym efektem polityki ostatnich lat w Polsce jest słabnące przekonanie o roli funduszy unijnych jako fundamencie działań rozwojowych samorządów lokalnych. Po okresie boomu inwestycyjnego, w ostatnich latach zakończonej (w ujęciu kalendarzowym, bo trwającej formalnie, w związku z prowadzeniem rozliczeń) perspektywy finansowej Unii Europejskiej miało miejsce zbieranie sił, ocena efektów. Fakt, że równocześnie rosnące obciążenia samorządowych budżetów przy zmniejszających się wpływach podatkowych czy też niespodziewanych tąpnięciach systemowych (takich, jak likwidacja gimnazjów, podczas gdy w wielu przypadkach w dalszym ciągu trwało pokrywanie kosztów ich budowy) nie sprzyjały marzeniom o kolejnych inwestycjach. Do tego wszystkiego doszedł swego rodzaju kryzys wyobraźni. Lokalne społeczności otrzymały nowe drogi i oczyszczalnie ścieków, dramatyczne braki często udało się zaspokoić, więc na czym miała się skupić uwaga i zgodne oczekiwanie? Stosunkowo szybkie sukcesy wzmocniły tendencję do rozkoszowania się nową jakością życia i oczekiwania na rozwój zakresu i jakości usług publicznych. Niekoniecznie szła z tym w parze zbiorowa zdolność do samoorganizacji, do rzetelnej dyskusji nad celami i ścieżkami rozwoju. To samorządy miałyby sprawniej odgadywać i realizować potrzeby społeczeństwa. Biorąc to wszystko pod uwagę okazuje się, że może jednak koszty i konsekwencje kolejnego zrywu rozwojowego są na tyle duże, że może wręcz nie warte nasilonych starań.
W tym samym czasie uwaga społeczeństw przesunęła się ku transferom socjalnym i deklaracjom państwa dotyczących woli aktywnego kreatora procesów rozwojowych. Ich logika była z gruntu odmienna od tej, która napędzała pęd ku pozyskiwaniu unijnego wsparcia. Jeśli wyścig po fundusze miał charakter castingu na samolubnych prymusów, wydzierających dla siebie jak najwięcej i tym bardziej zadowolonych z siebie, im bardziej wyróżniają się wśród sąsiadów, to w porządku rozwoju o charakterze „narodowym” państwo sprawiedliwym gestem rozlewa po kraju środki, a rolą beneficjentów jest raczej doglądanie swojego ogródka i dokładanie z własnych zasobów. Ponadto rozwój ten mają w większym stopniu ciągnąć wielkie projekty, które wyznaczają porządek i sens przedsięwzięć definiowanych i podejmowanych w lokalnej i regionalnej skali.
Wobec tego wszystkiego zaklęcia wyrażające przekonanie o fundamentalnej roli funduszy unijnych jako sile napędowej modernizacji kraju stanowczo zmieniły swój wydźwięk. Mniejsza tu o motywacje, zamierzenia i realne osiągniecia wszystkich, którzy zabrnęli w niejasne obszary tej dyskusji. Wszyscy razem stajemy wobec Unii Europejskiej w pozycji, która wymaga „stabilizacji”. Wypada przed samymi sobie zdać sprawę z tego, na co realnie nas stać i jaki charakter miałyby przyjąć polityki rozwojowe w skali regionalnej i lokalnej oraz realizujące je projekty. Przede wszystkim dlatego, że w coraz intensywniej komplikującym się świecie strategia działania wyrażająca się w podejściu „więcej i bardziej” traci racje bytu. Czy nie jest tak, że zaprowadziła ona w ślepe zaułki także wiele światłych samorządów nie dość zdeterminowanych, by powściągać pokusę populizmu i zachcianki tłumu?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nadzwyczajnie potrzeba dziś ponownie poważnego namysłu nad celami, które pozyskiwaniu i wydatkowaniu funduszy powinny przyświecać. To narzędzie nie powinno zawłaszczać w żadnym stopniu naszego strategicznego horyzontu, środki nie mogą determinować celów. Zarazem zwątpienie co do celów zapala wielką czerwona lampę tym wszystkim, którzy czują się odpowiedzialni za dobro wspólne. W środku pandemii (mimo wszystko, takie są fakty) i na progu bardzo prawdopodobnego kryzysu oraz przemeblowania realiów europejskiej i globalnej gospodarki stanęliśmy praktycznie bezradni wobec pytania o to, co dalej robić jako tryby europejskiego mechanizmu gospodarczego i społecznego. Obrona suwerenności i inne samodzielnie formułowane perspektywy to jedno, ale przecież nie sposób nie zauważać, że cały kontynenty dokonuje właśnie w tym momencie radykalnego zwrotu ku nowej logice procesów rozwojowych, z odmiennym niż dotychczas podejściem do zmian klimatu w centrum. Znajduje to wyraz w deklaracjach polskiego rządu i ministerstwa klimatu, pora, by przełożyło się na fundamentalny mechanizm przygotowania do absorpcji i wydatkowania funduszy.
Sens tego stanu rzeczy polega na tym, że nie da się osiągnąć rozwojowego sukcesu odcinając decyzyjność państwa od poczucia sprawczości poszczególnych środowisk, resortów, regionów, samorządów i firm. To jest istota zmiany, w której następuje decentralizacja – w skali globalnej – produkcji, magazynowania i obrotu energią, ale także informacją, poczuciem bezpieczeństwa, czy nawet środkami płatniczymi (o czym świadczy ekspansja kryptowalut, przy wszystkich ich słabościach). Nic dziwnego, że tak trudno na poziomie lokalnym formułować cele rozwojowe integrujące rozpoznawalne potrzeby i kulturę dyskusji ze zrozumiałą, spójną wizją szerokiego świata. Niemniej uleganie temu chaosowi rodzi zniechęcenie, albo podpowiada zbyt łatwe rozwiązania. Państwo realnie wzmacnia się, gdy zwiększa się jego zdolność do integrowania wokół stawianych przez nie celów i inicjowanych przedsięwzięć tych wszystkich, którzy dysponują energią działania. Miliony euro zarządzane w decydującym stopniu w scentralizowanym trybie przypominać będą coraz bardziej południowoamerykańską rzekę złota, która zatopiła monarchię hiszpańską i pociągnęła na dno imperium ze szczytu potęgi. Wówczas największymi beneficjentami tego transferu dóbr stały się prężne republiki włoskie, inni aktorzy rodzącego się porządku kapitalistycznego i wschodnie rynki, dziś w świecie rozwiniętych globalnych współzależności można dostrzec podobne kierunki przepływów i kumulacji korzyści. Refleksja nad strukturą zjawiska jest nam koniecznie potrzebna.
Budujmy państwo, które zafascynowane historią jest zdolne do wyciągania z niej wniosków i sprawnego zarządzania swą obecnością na globalnych i regionalnych rynkach. Chyba mamy dość odwagi, by twórczo połączyć tego rodzaju historyczną i finansową wiedzę.