Przewidywania dotyczące spowolnienia gospodarczego stopniowo przeradzają się w rzeczywistość. Epidemia koronawirusa i związane z niż zamieszanie tylko wzmocniły wcześniejsze symptomy i uwydatniły panujący na globalnych rynkach pesymizm. Dla gospodarki Pomorza Zachodniego może to mieć szczególnie dojmujące skutki.
Efekt zamknięcia tysięcy fabryk w Chinach został osłabiony przez obchody Chińskiego Nowego Roku. Na podstawie wcześniejszych doświadczeń kontrahenci wkalkulowali to wydarzenie w strategię zarządzania zapasami i dostawami. Przedłużony przestój zaczął jednak wpływać na dostępność produktów wyczekiwanych przez fabryki w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jeśli nawet w trzecim tygodniu marca w Chinach pojawiły się informacje o przekroczeniu szczytu epidemii i w niektórych fabrykach rozpoczęto powroty do pracy, to całkowita stabilizacja łańcucha dostaw zajmie tygodnie.
Nikt dziś nie pokusi się o całościową wycenę strat w gospodarce. Chińczycy w znacznym stopniu prowadzili restrykcyjną politykę informacyjną zaciemniając stan wiedzy o faktycznej skali i zasięgu epidemii. Dziś to w globalnym biznesie mają miejsca starania o minimalizowanie strat, także na poziomie wizerunkowym, wiele firm gra na zwłokę cyzelując informacje o stanie zapasów i zdolnościach do realizacji zobowiązań, ale także organizując alternatywne sieci dostawców i optymalizując procesy produkcyjne. Wobec nadciągającego spowolnienia trwa batalia o utrzymanie się na rynku.
Polska gospodarka jest odbiorcą chińskiej stali, do naszego kraju przywożone są także ze wschodniej Azji wyroby elektromaszynowe, metalurgiczne i chemiczne. W wielu innych dziedzinach jesteśmy już bardzo mocno zrośnięci z globalnym rynkiem i wspólnie z nim przeżywamy te same choroby. Epidemia koronawirusa nakłada się na wcześniej sygnalizowane niedomagania. Szacunki Polskiego Instytutu Ekonomicznego i Banku Pekao mówią o obniżeniu spodziewanego wzrost gospodarczy w Polsce w roku 2020 z wcześniej zapowiadanego pułapu 3-3,5% do około 2%, zwłaszcza z racji zmniejszenia popytu krajowego, ale także ograniczeń po stronie eksportu i efektu przerwanych łańcuchów dostaw. Te przewidywania wsparte są doświadczeniami spadków o podobnej skali w poprzednich kryzysowych latach: 2009, 2012 oraz 2013. Spodziewane jest osłabienie aktywności inwestycyjnej przedsiębiorstw w związku z utrzymującą się niekorzystną koniunkturą na rynkach. To również powód do niepokoju dla regionu takiego jak Pomorze Zachodnie, które nie stanowi silnej bazy dla dużych organizmów gospodarczych, w związku z czym odczuwa deficyty w rozwoju infrastruktury, a także lokuje się na dalszych lokatach w rankingach priorytetów inwestycyjnych polskiego przemysłu. Trudno też się spodziewać zdecydowanego ożywienia zapału do inwestowania nowych środków ze strony państwa, które jest głównym rozgrywającym w kluczowej da regionu gospodarce morskiej.
Polskie porty z coraz większym powodzeniem rywalizują zwłaszcza na bałtyckim rynku, w 2019 roku przeładowały łącznie ponad 3 mln TEU, notując wzrost w stosunku rok do roku o ponad 7 %. Trzy największe porty w Europie – Rotterdam, Antwerpia i Hamburg – obsłużyły w 2019 roku ponad 35,9 milionów TEU, co stanowi 45,4 % łącznej przepustowości wszystkich 15 największych portów Europy. Gdańsk przebił się do tego elitarnego grona (w basenie Bałtyku ustępując jedynie St. Petersburgowi), jego przeładunki wzrosły w 2019 o 6,4 % do poziomu 52,2 milionów ton, w Gdyni wzrost wyniósł 2,2 % do blisko 24 milionów ton, z kolei w porcie Szczecin-Świnoujście nastąpił spadek o 3,3 %, do 32,2 milionów ton rocznie. Wzrosty były następstwem korzystnej koniunktury, ale też dokonywanych nakładów inwestycyjnych i zwiększonej przepustowości nowoczesnych terminali kontenerowych. Teraz branża portowa musi się zmagać zarówno z sezonowym i prawdopodobnie długookresowym zachwianiem rynku, ale też z konsekwencjami własnego sukcesu, a więc kosztami amortyzacji i utrzymania powstałej infrastruktury. Trudności będą tym bardziej odczuwalne, im w większym stopniu ostatnie lata przyzwyczajały do sukcesów i optymizmu.
W zaistniałej sytuacji transport i przeładunki z oczywistych względów ulegają wyhamowaniu, a powrót do wcześniejszych poziomów może zająć dłuższy czas. Długotrwałe mogą być też skutki zapaści w transporcie samochodowym, obsługującym zarówno przewozy osobowe, jak i towarowe. Te pierwsze już dzisiaj zostały znacznie ograniczone, mniejszy ruch busów i autokarów obserwowany na przejściach granicznych to najbardziej widoczny symptom mniejszej intensywności ruchu turystycznego, jak też zmniejszenia dojazdów do pracy za granicą. Transport towarów odzwierciedla stan gospodarki, w przypadku Pomorza Zachodniego jest też bardziej niż wiele innych województw wyczulony na wahania w wymianie handlowej z Niemcami, największym partnerem gospodarczym Polski. Te zaś już w styczniu były niepokojące, według danych GUS eksport do zachodniego sąsiada w stosunku rok do roku zmniejszył się o 4,1%, podczas gdy import spadł w tym czasie o 9,9% w bilansie rocznym.
Trudne do przewidzenia są obecnie konsekwencje epidemii dla turystyki w regionie. Pierwszy cios przyjęły firmy organizujące turystykę wyjazdową, ich jednak jest na Pomorzu Zachodnim zaledwie kilkanaście. Prawdziwą skalę problemów dostrzeżemy kolejnych miesiącach. W pierwszych dniach marca skala anulowania rezerwacji tyko w gdańskich hotelach sięgnęła 70 %. Nie wiadomo jak długo potrwa ograniczenie podróży i zakupu usług turystycznych w granicach kraju, już dziś wydaje się jednak pewne, że trudno będzie o sprzedaż tylu noclegów i innych usług na Wybrzeżu, co w latach ubiegłych. Złoży się na to zarówno większa nieufność do tłumnie odwiedzanych miejsc i kurortów, jak też wielce prawdopodobne ograniczenie zdolności finansowych poszczególnych rodzin wobec kłopotów gospodarki, pracodawców i firm w miesiącach wiosennych. Na nowo trzeba walczyć o klientów indywidualnych, jak też o segment konferencyjny stający obecnie w miejscu jak wszystkie wieloosobowe aktywności. Wszystko to oczywiście pod warunkiem, że do wakacji sytuacja epidemiologiczna i swoboda podróżowania wrócą do normy.
Światowa Organizacja Turystyki już teraz szacuje łączne straty roczne będą na poziomie 30-50 miliardów dolarów. Dla sektora na polskim Wybrzeżu ledwie ułamek tych sum będzie stanowił bardzo poważny cios. To właśnie w usługach, gastronomii, transporcie, turystyce oraz kulturze i rekreacji najbardziej odczuwalny będzie zatem wpływ epidemii koronawirusa na wielkość PKB, a więc i stan gospodarki w regionie i w skali kraju.
Nie ma raczej co liczyć na szybkie działania choćby minimalizujące skutki bezprecedensowego kryzysu epidemiologicznego. Nikt się raczej nie spodziewa reakcji choćby zbliżonej w skali i szybkości postępowania do uruchomienia przez władze Australii pakietu stymulacyjnego w wysokości 11,4 miliardów dolarów. Ma on zapobiec recesji z powodu wpływu epidemii koronawirusa, a w przypadku sektora turystycznego utrzymać przy życiu branżę przeżywającą zastój po katastrofalnych pożarach w południowej i wschodniej części kraju. Tylko do niej trafi 650 milionów dolarów. Także w tym kontekście trzeba dziś myśleć o tym, co czeka Pomorze Zachodnie w najbliższych miesiącach i latach. W jakim miejscu znajdzie się gospodarka kraju i regionu podnosząca się z tego całego zamieszania? Kolejne miesiące pokażą, czy zapowiadane przez rząd wsparcie pozwoli utrzymać przy życiu zagrożone wsparcie, a w dłuższej perspektywie ocalić gospodarkę tak w skali regionu, jak i kraju.