Tomasz Augustyn

Kojarzy się często wiarę z pocieszeniem. Ma stanowić światło nadziei lub etyczny kompas, gdy przychodzi cierpienie, życie staje się nieznośne, a w kontakcie z codziennością trudno utrzymać się w pionie i nie zgubić dla siebie szacunku. Ma też dawać nadzieję, ową cnotę, która wygląda nawet poza horyzont śmierci. Wiara pocieszająca jest zrozumiała, bo dotyka doświadczenia, które jest udziałem niemal każdego. Daje wspólny mianownik i pozwala w wierze przynależeć do wspólnoty.

Ta wspólnotowa przynależność jest bardzo ważna, ale opierając się na pocieszeniu i folgowaniu naszej nędzy chyba gubi coś ważnego z istoty wiary. Po masowym zaniku praktyk religijnych widać wyraźnie, jak wielu nie przekonuje. Może i trudno mówić o wierze inaczej. Jak wielu z nas wyda się atrakcyjna perspektywa wiary jako dramatu, niepewności zmuszającej do radykalnego wyboru między oddaniem wszystkiego dawnej, nierzeczywistej postaci Jezusa zaplątanego gdzieś w zakamarki starożytnego Rzymu a podpowiedzią rozsądku, skupieniem na codziennej gonitwie, koniecznej wobec tak poważnych potrzeb i zobowiązań naszej codzienności? Dość mamy własnego zagubienia w gęstwinie wyborów i decyzji, by brać sobie na głowę jeszcze wieczność.

Poczucie przynależności do tej konkretnej wspólnoty, parafii w Szczecinie czy Nowogardzie oraz Kościoła szczecińsko – kamieńskiego, jest więc ważne jako religijny konkret, uważne spojrzenie na osoby, które stoją przed wiecznością z doświadczeniem podobnym do nas. Jak rodzina, tyle że taka, z którą wychodzi się poza wspólne zdjęcie i nie trzeba przesadnie martwić się doczesnością. Bycie razem w Kościele (i w kościele) to także ścieżka odchodzenia od prostych pocieszeń. Wybierać i zawierzyć trzeba chcieć w każdej chwili, na tym polega dorosłość i dojrzałość człowieka. Spójrzmy, tak wielu obok zmaga się z tym samym losem. To niełatwe i prawdziwie dramatyczne, ale właśnie dlatego tak wiele warte.