Tomasz Augustyn

Kto wyprowadzi samorząd z kąta i sprawi, że poważnie zajmie się gospodarką, finansami i rozwojem?

Intuicyjnie i formalnie samorząd terytorialny w Polsce realizuje założenia wynikające z tezy o końcu historii. Założenia te w najbardziej popularnej wersji odnoszą się do uproszczonego odbioru głośnej książki Francisa Fukuyamy, zgodnie z którym liberalna demokracja stanowi końcowe stadium globalnych zmagań ideowych, a w ślad za tym również ekonomicznych i militarnych. Otwiera to bezwarunkowo pole dla rozbudowy wolnego rynku i prowadzenia na wzór amerykański doboru naturalnego w życiu społecznym według wolnorynkowych kryteriów.

Z polskiego punktu widzenia podejściu temu towarzyszyły inne okoliczności. Z amerykańską narracją historiozoficzną korespondowało upowszechnienie modelu gospodarczego dominującego w okresie przemian ustrojowych na przełomie lat 80. i 90., co zresztą znalazło odpowiedni oddźwięk w przedsiębiorczości, pomysłowości i wytrwałości polskich nowych przedsiębiorców. Siłą liderów przemian była jednoznaczność wizji, w której budowa rynku, wejście do półnoatlantyckiego systemu bezpieczeństwa a następnie do europejskiej wspólnoty praw i wymiany ekonomicznej osadzało się na tym samym optymizmie, ale też przeciwstawieniu – wobec wschodniej satrapii i bylejakości centralizmu, wobec marginalizowania jednostki względem dobra państwa i władzy, także wobec zmilitaryzowanej przeszłości.

W obietnicy nowego wzorca porządku światowego i lokalnego nie było na to wszystko wiele miejsca. W wielu obszarach – na całe szczęście. Państwo o ustabilizowanej relacji z otoczeniem geopolitycznym miało zająć się tworzeniem warunków do podnoszenia warunków życia mieszkańców i otwierania ścieżek indywidualnego rozwoju. Wobec tego wszystkiego samorząd terytorialny – w jego konstrukcji, ustawowych zadaniach, sposobie finansowania, ale przede wszystkim w duchu i praktyce funkcjonowania – ma służyć przede wszystkim upraszczaniu rzeczywistości mieszkańcom, wśród których działa. Cnotą jest dla niego wdrażanie schematów rozwojowych, a nie rozpoznawanie swojej specyfiki oraz odnajdywanie odpowiedniej miary i narzędzi dla pojawiających się wyzwań. Najlepiej widać to w koncentracji na schemacie rozwoju, w którym środki unijne służą rozbudowie infrastruktury i jakości życia mieszkańców, ci zaś tworzą własne firmy bądź podejmują pracę u coraz tłumniej pojawiających się inwestorów. Słabo koresponduje to z nastawieniem na kumulację kapitału i dążeniem do zwiększania własnych zdolności inwestycyjnych. Dotacje i inwestorzy to dobra mimo wszystko rzadkie, skłaniające raczej do rywalizacji o nie niż do kooperacji i poszukiwania takiej skali działania, do którego pojedyncze gminy nie są zdolne.

Polskie elity – rozumiane w kategoriach kulturowych, a nie politycznych – nie wyrzekły się podejścia paternalistycznego do ogółu społeczeństwa, nie wierząc w sens i możliwość komplikowania rzeczywistości i wychowywania do samodzielności. Jeśli zatem samorząd formalnie uzyskał swobodę w decydowaniu o swoich sprawach – na poziomie gminy, powiatu czy województwa – to zarazem nie jest dla państwa partnerem w rozpoznawaniu zmian i wyzwań, jakie niesie ze sobą współczesny świat. Dystrybucja treści pozostaje pionowa (z centrali na prowincję), więc nie można liczyć rozpowszechnienie cnoty oddolnej inicjatywy. Czy przykładowo nadmorskie metropolie są dla Warszawy i Polski poważnym kontrahentem w dyskusji o gospodarce morskiej (jeśli taka przypadkiem dochodzi  do skutku)? Doświadczenie pandemii pokazało, że zaburzenie proporcji między paternalizmem państwa a sprawczością lokalnych struktur może przynosić opłakane skutki. Takich strestestów możemy oczekiwać więcej, ale najpoważniejszym jest konfrontacja z oczekiwaniami mieszkańców wychowanymi do określonego modelu rzeczywistości.

Czy oczekują oni trudnych pytań i poważnych wyzwań? Każda kampania wyborcza, także ostatnia, pokazuje, że nie. Nawet w gronie sąsiadów czy mieszkańców swojego miasta potencjalni liderzy zwykle powtarzają tezy o nowej ścieżce rowerowej albo lepszej opiece przedszkolnej. To zrozumiałe w kontekście gorączki przedelekcyjnej, ale to samo czeka nas w większości przypadków przez kolejne lata – pozostaniemy w utrwalonym schemacie. Gminy wiejskie będą tęsknie spoglądać ku stolicy powiatu, oczekiwać naprawy drogi i nowego Dino, powiaty zmagać się z finansowaniem szpitala, a miasta i województwa łaskawie rozdawać mieszkańcom przyjemności i błyskotki w rodzaju basenów i ścieżek rowerowych. Wszyscy zachowają przy tym czujność, czy aby sąsiedzi i rywale nie osiągną więcej, na przykład tory saneczkowe albo napowietrzne systemy transportu. Chyba pora najwyższa, by wzorem orlików i centrów nauki zawitały one na prowincję zaspokajając żywotne interesy i realizując potencjał. Tyle przecież wystarczy.

Światowy porządek i system bezpieczeństwa od dawna jest fikcją, jego ujawniająca się dziś z mocą antyteza w postaci nieporządku i licznych zagrożeń i wyzwań może być mimo wszystko zaskoczeniem dla społeczeństwa wychowywanego do działania w innych realiach, ale fakty są jakie są. Tym trudniejsze jest zadanie polegające na przygotowaniu się do budowania odporności i zdolności reagowania na wszystkich poziomach organizacji państwa. Samorządu dotyczy to w oczywisty sposób, raczej bez konieczności przebudowy istniejącej trójstopniowej struktury, ale przy bardziej dojrzałym podejściu do podziału zadań, kompetencji, narzędzi i środków, z uwzględnieniem współpracy z administracją państwa. Niepoważnie traktowani samorządowcy należą do tej samej kategorii ofiar procesu, który polegał na ustaleniu wektorów i osiągnięciu makrocelów, ale pozostawił masy i prowincje w fałszywej samodzielności. Tymczasem jako państwo nie oczekujemy od samorządu dyskusji o gospodarce, o modelu inwestowania, o cyfryzacji ani nawet o dystrybucji dóbr kultury. Polska jest jak modny apartamentowiec, w którym posiadacze jednego adresu nie mieszkają w jednym domu. Łączy ich instalacja, spotykają się w windzie, ale to ci z góry ustalają reguły i wybierają gospodarza, a splendor i decyzyjność spływa w dół piętro po piętrze, w coraz mniejszym stopniu. W ten sposób nie staniemy się zdolni do podejmowania wyzwań przekraczających doganianie tych, którzy wcześniej wybudowali aquaparki.

Administracja państwa bardzo powoli dojrzewa do docenienia samorządu i zrozumienia, jak bardzo jego kompetencja i ofensywne działanie jest potrzebne w wymagających czasach. Samorząd lokalny zazwyczaj nie posiada dość kompetencji i zapału, by zrozumieć i przeforsować to samo. Gdzieś pośrodku potrzeba zatem odwagi i determinacji, by obie perspektywy pogodzić i nauczyć się zarządzać mądrze. Kto powie, że w Warszawie, w Szczecinie i na Pomorzu Zachodnim taka zmiana podejścia do rozwoju nie jest pilnie potrzebna?