Tomasz Augustyn
Otrzymaliśmy zadanie poważniejsze, niż efektywne wykorzystanie budżetu Interregu czy też podtrzymanie zainteresowania Niemców zakupami w sklepach w pobliżu granicy. Rzeczywistość wojny to okazja, by na nowo zdefiniować wspólne wyobrażenie o Europie
Tomasz Kurianowicz opublikował niedawno na łamach „Berliner Zeitung“ osobisty tekst pt. „Jesteśmy zdani na siebie“ pokazujący w perspektywie wybuchu wojny w Ukrainie uwidocznił, jak bardzo polska i niemiecka perspektywa różnią się od siebie. Mający polskich rodziców, ale urodzony i działający w Niemczech publicysta, po inwazja Rosji na Ukrainę obserwuje odmienne w Polsce i Niemczech oceny sytuacji i stwierdza, że nigdy wcześniej różnice między Polakami i Niemcami nie były tak widoczne. „Podczas gdy niemiecka Lewica wzywała do pacyfizmu, rozwagi i trzeźwej analizy oraz wciąż wskazywała na historyczne porażki Zachodu (ekspansja NATO na Wschód!), polska lewica wystąpiła z jasnymi militarnymi zaleceniami“ – wylicza autor „Berliner Zeitung“.
W jego ocenie Niemcy starają się działać ostrożnie, obawiając się eskalacji sytuacji, która łatwo może przerodzić się w wojnę atomową, podczas w Polsce ten aspekt nie jest tak mocno brany pod uwagę. Panuje przekonanie, że tylko ostra reakcja Zachodu przeciwko Rosji jest w stanie zatrzymać tę wojnę. W przeciwnym razie rozszerzy się ona na inne państwa. Jak pisze, „w Polsce napięcie jest większe, ponieważ ludzie naprawdę czują się zagrożeni wojną. Wyczuwają to i mają zbiorową świadomość zagrożenia. Mają intuicję. Ludzie czują, że mogą być następni. I że ostrzeżenie pokolenia ich dziadków, które brzmiało: 'Nie ufaj Rosjaninowi ani Niemcowi’, teraz się spełni, choć jeszcze kilka miesięcy temu takie hasła były odrzucane – zwłaszcza przez młodych, liberalnych i wykształconych lewicowców – jako propagandowe hasła polskiej prawicy narodowej. Dziś świat jest zupełnie inny“.
Generalnie w Polsce zaufanie do Niemiec maleje. Koresponduje to z nastrojami w niemieckiej klasie politycznej. Olaf Scholz ma teraz za Odrą znacznie więcej przeciwników. Media oceniają bez ogródek, że bezczynność kanclerza w reakcji na wydarzenia w Ukrainie wyrządza wielkie szkody. Anton Hofreiter, prominentny polityk z koalicyjnej Partii Zielonych i przewodniczący Komisji do Spraw Europejskich w Bundestagu, bez ogródek stwierdził, że problemem niemieckiej polityki jest stanowisko kanclerza. Zarzucił kanclerzowi brak przywództwa w polityce wobec Ukrainy, co jego zdaniem prowadzi do pogorszenia się wizerunku Niemiec: – Tracimy obecnie bardzo dużo prestiżu wśród wszystkich naszych sąsiadów – stwierdził Hofreiter. Domaga się przy tym dostaw do Ukrainy tego, czego ten kraj potrzebuje, w szczególności broni ciężkiej. Berlin w tej ocenie musi też przestać blokować embargo energetyczne, zwłaszcza na ropę i węgiel. Słowa polityka cytowane są teraz przez wszystkie niemieckie media.
Działaczka koalicyjnego FDP i przewodnicząca Komisji Obrony w Bundestagu, Marie-Agnes Strack-Zimmermann w wywiadzie dla „Die Welt” również uderzyła w kanclerza za brak zdolności przywódczych. – On ma kompetencje do wydawania dyrektyw. Teraz jednak musi wyraźnie powiedzieć, czego chce. Wtedy ministerstwa będą mogły w końcu działać w sposób lojalny i skoordynowany. Teraz każdy robi coś swojego, a tak być nie może.
Do Niemców dociera, że towarzyszy im fatalny wizerunek, jaki obecnie prezentują całemu światu. Jego najważniejszym odbiorcą i transmiterem jest zwłaszcza Ukraina, która niedawno skutecznie powstrzymała przyjazd prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera. We wtorek 12 kwietnia Steinmeier odwiedził Polskę. Pierwotny plan zakładał, że z prezydentami trzech krajów bałtyckich oraz Polski uda się do Ukrainy. Ale potem powiedział w Warszawie: „Byłem gotów, ale najwidoczniej – i muszę to przyjąć do wiadomości – w Kijowie sobie tego nie życzono”. Ostatecznie czterej prezydenci pojechali w środę do Ukrainy bez Steinmeiera. To w gruncie rzeczy logiczna dynamiki politycznej w relacjach miedzy oboma krajami. Od dłuższego czasu Ukraina skarży się na brak solidarności ze strony Niemiec. Narzeka na opieszałość w dostarczaniu broni i zarzuca, że w Europie zwłaszcza Niemcy są hamulcowym, gdy chodzi o embargo energetyczne wobec rosyjskiego agresora. Że Niemcy od lat hamują dążenia Kijowa do członkostwa w UE i NATO. Ukoronowaniem tego wszystkiego jest teraz krytyka Steinmeiera jako osoby, która przez długi czas – zwłaszcza jako wieloletni minister spraw zagranicznych – utrzymywała dobre stosunki z Rosją.
Mniejsza o doraźne interpretacje, z czasem ustąpią one potrzebie realnych działań. Ważniejsze wydaje się określenie bardziej fundamentalnych prawidłowości, które powinny porządkować narrację opisującą przebieg obecnego konfliktu, jego kontekst międzynarodowy i konsekwencje dla powojennej sytuacji w Europie. W Niemczech z całą pewnością dochodzi do przewartościowań w wielu obszarach, w tym w postrzeganiu relacji z sąsiadami, jak i w wizji własnej pozycji i roli w zmieniającym się świecie. Nic nie zmieni w najbliższej przyszłości strategicznego ciężaru Niemiec opartego na potencjale gospodarczym, jak i randze tego kraju – nie w pełni oddawanej przez oficjalne manifestacje stanu rzeczy – w polityce Unii Europejskiej. Mamy zatem do czynienia ze splotem dynamicznych czynników, który prowokuje do aktywnego działania. Niemcy trzeba informować, mobilizować i nakłaniać do zachowana kursu obiektywnie sprzyjającego zmianie pozycji Europy Środkowej w kontynentalnej i globalnej grze geopolitycznej. Jeśli na niektórych polach mamy tu niewiele do zdziałania, to z pewnością kształtowanie relacji i dialogu w sferze szeroko rozumianego pogranicza zawiera w sobie instrumenty stałego i ukierunkowanego oddziaływania na niemiecką opinię publiczną. Efekt jest przecież taki, że jako pogranicze będziemy największymi i bezpośrednimi beneficjentami potencjalne zmiany. Nie chodzi tylko o to, kiedy i jakie czołgi trafia z Niemiec do Ukrainy, ale jaką koncepcja Europy będziemy się posługiwać – mądrzejsi o rok 2022 – w dialogu z politykami z Brandenburgii i Meklemburgii.
Ta narracja wymaga wypracowania, w tej chwili szczególnie istotne jest utrzymanie klimatu refleksji i przekonania, że interes Polski i Ukrainy w odróżnieniu od źle rozumianego interesu Rosji koresponduje w pełni z dobrem i szczęśliwą przyszłością Europy. To czas ponownego burzenia muru, którego mentalne i intelektualne pozostałości w Berlinie i w całych Niemczech nam nie służą. Trzeba mądrze podejść do tego wyzwania.