Historia dzieje się wokół nas, to z pewnością będą lata, które z perspektywy dekad będą badane i żywo komentowane. My zaś mamy szczególną okazję i być może powinność zastanowić się nad bagażem historii, która wywarła swoje piętno na współczesnym obliczu Pomorza Zachodniego. Łatwo zauważyć, że jest to bagaż nadzwyczaj obszerny. Nie mniej poruszająca jest refleksja o tym, z jak nadzwyczajną swobodą go traktujemy i w jak małym stopniu kształtuje on naszą dojrzałość w budowaniu współczesności.

Tak się składa, że rok 2020 wysuwa na plan pierwszy dwa wydarzenia, których szczególne rocznice przypadają właśnie teraz, a one same stanowią w losach mieszkańców regionu wyjątkowe cezury. Przed 75 laty dobiegła końca II wojna światowa, w jej wyniku granice polskiej państwowości przesunęły się na zachód i objęły m.in. Szczecin z Pomorzem Zachodnim. Los tych ziem nie był łatwy i oczywisty, znaczyła go niepewność polityczna, ale także zawikłanie indywidualnych historii przyczyniające się do wytworzenia szczególnej struktury społecznej, odmiennej od tego, co cechowało Polskę „centralną”, powojenną, ugruntowaną. Ta wyjątkowość nieprzypadkowo jest uważana za istotny czynnik sprzyjający temu, że właśnie na wybrzeżu – w Szczecinie, ale i w Gdańsku – wykiełkowały robotnicze protesty, klimat i praktyka strajków, wreszcie ruch „Solidarności”. Za kilka miesięcy będziemy obchodzić 40. rocznicę zrywu, który stąd się wywodząc trwale zmienił oblicze nie tylko Polski, ale i odziedziczonego po rozstrzygnięciach powojennego porządku świata. Na koniec roku przypada 50. rocznica szczecińskiego Grudnia. We wszystkich tych rocznicach przegląda się dramat i wielkość pomorskiej historii łączącej indywidualne dzieje z epokowymi przesileniami, słabość i poczucie beznadziei z nową nadzieją na lepsze jutro. Doprawdy trudno o miejsce, w którym trafniej współgra z bogactwem barw dokonującego się czasu nazwa obiektu muzealnego pragnącego je śledzić, dokumentować i lepiej rozumieć: Przełomy.

Gdyby tego wszystkiego było mało, aby właśnie teraz docenić i wyzyskać spuściznę historii dla kształtowania współczesności, podsuwa ona kilka innych cennych tropów. Biegną one środkiem narodowej pamięci zbiorowej, konstytuują ją w sposób żywy, jak ma to miejsce w mało której dziejowej spuściźnie państw współczesnej Europy. Równo 100 lat temu Polska obroniła się przed nawałą bolszewicką, co prawdopodobnie odcisnęło dominujące piętno na losach kontynentu. Wojna roku 1920 nie miała charakteru rozstrzygającego, Polacy pozostali osamotnieni w bezlitosnej logice geopolitycznego położenia kraju i musieli w kolejnych dekadach ponosić tego konsekwencje (zwłaszcza w postaci zbrodni katyńskiej, wyjątkowo słabo w tym roku pamiętanej, dokonującej się równo 80 lat temu). Niewątpliwie jednak wnosiła w stosunki międzynarodowe ważny komponent symboliczny, paradoksalnie stawiała rodzącemu się bezwzględnemu i potężnemu totalitaryzmowi tamę o charakterze odmiennym od militarnej siły, niemniej – skuteczną i trwająca dłużej, niż same wojskowe zmagania. W tym samym porządku trzeba widzieć indywidualny los Karola Wojtyły zapoczątkowany równo przed 100 laty jego narodzinami i późniejszą drogą i dokonaniami w Kościele. Ten Kościół w pontyfikacie Jana Pawła II osiągnął ważny etap swojego niełatwego zmagania z nowoczesnością, na poważnie znaczonego dwoma soborami – zakończonego 150 lat temu Soboru Watykańskiego I i zamkniętego przed 55 laty Soboru Watykańskiego II. Te same 150 lat mija od rozpoczęcia wojny francusko – pruskiej, wciąż ważnej dla kształtu mapy kontynentu, a na niej – Pomorza z jego zmieniającą się przynależnością państwową. I tu otwiera się wyjątkowo cenna sposobność dla pochylenia się nad naszym zbiorowym losem, dla refleksji głęboko osadzonej we współczesności zatroskanej o przyszłość.

Doprawdy potężna dawka spuścizny, która prowokuje do poważnego potraktowania, na które – jak się wydaje – zupełnie brak nam dzisiaj czasu. Tych historycznych odniesień okazało się jakby zdecydowanie zbyt wiele. Zajmujemy się całkowicie odmienną, współczesną, może raczej doraźną perspektywą wydarzeń doceniając ponad miarę fakty i postaci, którym przyszłość nie musi poświęcić zbyt wiele uwagi. A może będzie zupełnie inaczej? Może zmieniającym się światem zaczną rządzić zupełnie nowe hierarchie, w których komunizm i nazim, II wojna światowa i pojałtański porządek, postsolidarnościowa i postkomunistyczna spuścizna przestaną odgrywać rolę porządkująca i konstytuującą. Z pewnością nie zabraknie opinii, że właśnie postbolszewickiej narracji poszukującej nowej narracji i przydatnych etykiet taka zmiana dekoracji byłaby całkiem na rękę, ale akurat dla polskiej wrażliwości historycznej i geopolitycznej świadomość wydarzeń z roku 1920,  z 1940 czy z 1980 pozostaje niezwykle ważna. Podobnie rzecz się ma z innymi przywoływanymi tu wydarzeniami. Prawdziwe wyzwanie polega nie na ich zastąpieniu w publicznej debacie, ale znalezieniu dla ich opisu i komentarza języka i odniesień we współczesności.

Uważam tę pracę za niezbędną do wykonania, bo Szczecin i Pomorze Zachodnie swoją historyczność przeżywają dziś wyjątkowo mało intensywnie, bezbarwnie, rocznicowo właśnie. Mało tego, że w dobie popkulturowej i popularnonaukowej eksplozji zainteresowania dziejami ostatniej wojny nie kreujemy wydarzeń skutecznie kojarzących te miejsca – Szczecin, Wał Pomorski, Kołobrzeg czy Siekierki – z wielką dyskusją, z turystyką historyczną, z popkulturą właśnie. Które inne miasto w Polsce ma tak wiele do załatwienia „we własnym gronie” mieszkańców i środowisk, jak właśnie Szczecin? To dlatego, że w dużo większym stopniu niż Gdańsk, Warszawa czy tym bardziej wciąż jest historią dodziewającą się, dopominającą się o własne pomniki i wciąż posiadającą swych żywych bohaterów ze wszystkich stron sporów i zdarzeń. Nie wystarczą nam Przełomy ani rocznicowe wieńce. Może najlepiej zrozumiemy to stając bezradni w grudniu wobec obracającej się w ruinę historycznej świetlicy Stoczni Szczecińskiej – świadka owego Grudnia sprzed pół wieku. Oto bezradność i płytkość naszej pamięci.

Jeśli na poważnie brać to, jak historia się w Szczecinie i na Pomorzu Zachodnim dzieje, to najoczywistsza wydaje się teza, że jest nam ona do niczego niepotrzebna. Może przynajmniej nie jest za późno by przed marcem przyszłego roku – 75. rocznicą przemówienia Winstona Churchila – nauczyć się i przypomnieć innym, że Żelazną Kurtynę dojrzał on wówczas rozpostartą między Szczecinem a Triestem.